Tomasz Zeliszewski, perkusista i menadżer Budki Suflera

Niektórzy nazywają Budkę Suflera muzycznym dinozaurem. Faktem jest, że działacie na muzycznym rynku bez mała 40 lat i nadal cieszycie się niesłabnącą popularnością. Czy istnieje przepis na udaną i błyskotliwą karierę?

– Nie słyszałem o takim przepisie. Popularność, czy kariera nie są chwilową fanaberią i trzeba na nią mądrze zapracować. Nasz debiut radiowy w 1974 roku rozpoczął się od nagrania „Snu o dolinie”, czyli polskiej wersji utworu „Ain’t no Sunshine” Billa Whitersa. Nikt nie przypuszczał w tym momencie, że dane nam będzie osiągnąć jedną z najwyższych pozycji na krajowym rynku i zapełniać największe sale koncertowe. Nasza kariera potoczyła się szalenie barwnie. W latach 70. graliśmy trudniejszą, ale interesującą muzykę. O sukcesie zadecydowała głównie nasza twórczość, która w tamtym czasie była nowatorską ofertą artystyczną. Drugim istotnym elementem był wielki i rozpoznawalny głos Krzysztofa, zaś trzecim sam kwartet, czyli jego gra, aranżacja i wygląd. Znacząca była też odrobina szczęścia. To wszystko składało się na ówczesny obraz Budki Suflera.

Niewielu rodzimych wykonawców może pochwalić się równie błyskotliwą karierą. Co zdecydowało o Waszym powodzeniu?

– Przede wszystkim duża różnorodność repertuarowa. Graliśmy paletę barw, od podziemnej muzyki hippisowskiej z połowy lat 70., po nieco lżejsze utwory. Obok rockowych hymnów („Memu miastu na dowidzenia”, albo „Jest taki samotny dom”) udało nam się wylansować takie przeboje, jak: „Takie tango”, „Jeden raz”, „Nowa Wieża Babel” czy „Bal wszystkich świętych”. Ponadto stworzyli dwie gwiazdy: Izabelę Trojanowską i Urszulę. Towarzyszyła nam też w nagraniach Anna Jantar. W każdej z czterech dekad byliśmy bardzo aktywni.

Budka Suflera jest w przekonaniu tysięcy fanów zespołem wyjątkowym. Nikomu poza Wami nie udało się sprzedać w kraju milionowego nakładu jednej płyty, nikt z rodzimych wykonawców nie zagrał w nowojorskiej sali Carnegie Hall, żaden inny zespół nie zrealizował płyty w kooperacji z amerykańskimi muzykami.

– Prawdą jest, że tworzymy zgraną ekipę, lecz nasze życie estradowe nie składało się z samych słodyczy. Trzeba było pokonać wiele raf, jakie nas nie omijały. W ciągu 38 lat wspólnego grania, obok wspaniałych momentów zdarzały się też słabsze chwile, niekiedy mniejsze lub większe konflikty. Sztuką było poradzić sobie z nimi tak, aby nie pozostawiły w naszej świadomości trwałych blizn czy urazów. Po latach patrzymy na wcześniejsze zdarzenia z większym dystansem i nawet bolesne chwile nabierają innego wymiaru. Trzyma nas pasja i miłość do muzyki. Jesteśmy grupą samowystarczalną, w pełni twórczą i to jest bardzo ważne.

Wspomniałeś o wielkich szlagierach. Pierwszy narodził się w życzliwym Wam studiu Radia Lublin. Czy nadal się tam spotykacie?

– Radio Lublin jest naszym drugim domem. Tu robimy próby, nagrywamy płyty, koncertujemy na żywo. Opiekujemy się też studiem nagraniowym.

Wylansowaliście tak wiele złotych przebojów, że trudno by je zamknąć w jednym koncercie. Czy w trakcie nagrania macie wrażenie, że właśnie rodzi się kolejny szlagier?

– Nigdy nie ma takiej pewności. Wielki przebój to niczym wygrana w totolotka. Podobnie, jak w sporcie, nigdy nie wiadomo, kiedy zdarzy się rzecz nieobliczalna. Zależy to od wielu czynników. Nie da się ukryć, że u źródeł każdego hitu leży spontaniczność twórcy i nieprzewidywalność reakcji setek tysięcy. Traktujemy te przeboje niczym prezent od losu.

Ciekaw jestem, czy ludzie z Waszym doświadczeniem scenicznym muszą często organizować próby.

– Samo doświadczenie koncertowe o niczym nie przesądza. Im człowiek starszy, tym więcej musi pracować, by utrzymać dobrą formę. Oprócz naszej trójki z pierwotnego składu (Romek Lipko, Krzysztof Cugowski i ja) grają z nami młodzi muzycy. Mimo różnicy pokoleniowej mamy z nimi dobry kontakt.

Jak często ruszacie w trasy koncertowe?

– Nie ma już na współczesnym rynku takich tras, jakie były w latach 70. (pięćdziesiąt, siedemdziesiąt czy dziewięćdziesiąt koncertów, dzień po dniu). Były lata, że graliśmy więcej koncertów, niż dni w roku. Mnogość wykonawców sprawia, że trzeba skutecznie zabiegać o zdobycie własnego kawałka tortu. Na polskim rynku obowiązują teraz trzy rodzaje form koncertowych. Pierwszym są bezpłatne festyny, na które przychodzą tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy ludzi. Drugi rodzaj stanowią koncerty tzw. korporacyjne (niedostępne dla przeciętnego słuchacza), organizowane przez firmy z okazji jubileuszy, spotkań branżowych, czy uroczystych promocji nowego produktu. Trzecim rodzajem są komercyjne, biletowane imprezy, dostępne dla każdego fana, który przyjdzie i kupi bilet. Ta ostatnia forma jest coraz bardziej popularna.

Na Wasze koncerty przychodzą słuchacze w różnym wieku. Czy po latach wspólnego grania macie tremę?

– Jeśli tremą nazwiemy emocje towarzyszące wykonawcom tuż przed koncertem, to ma się je przez całe życie. Taka mobilizacja i koncentracja jest wykonawcy potrzeba choćby po to, aby nie popaść w złą rutynę, zobojętnienie, czy bylejakość.

Objechałeś z Budką Suflera kawał świata. Przeżyłeś mnóstwo emocjonujących chwil. Do czego chętnie wracasz wspomnieniami?

– Istotnie, przeżyliśmy wiele dziwnych, czasem zaskakujących sytuacji. Graliśmy dla Polonii na całym świecie. Trzykrotnie byliśmy w Australii. Każdy z tych wyjazdów obfitował w masę szczegółów. Po latach nawet te niezbyt przyjemne wypogadzają się. Mnie ucieszyła możliwość oglądania na żywo gigantów muzyki rockowej, jaką te wyjazdy mi stwarzały.

Pełnisz w zespole kilka ról. Jesteś perkusistą, menedżerem, wydawcą i autorem tekstów. Czy nie przytłacza się nadmiar zajęć?

– Dla mnie liczą się przede wszystkim: gra na perkusji oraz impresariat. Wydawcami, oczywiście, jesteśmy my wszyscy, jako zespół – firma. Choć nie robię tego w pojedynkę, kreowanie poczynań artystycznych zespołu to szalenie istotne zadanie. U podstaw zrobienia czegokolwiek musi być klarowna koncepcja. Musi być ktoś, kto to wszystko ogarnie, poprowadzi i policzy. „Menago” to misja, nie zawód. Nawet tak stary zespół, jak nasz, ma szansę być na rynku muzycznym, mimo opływu czasu i zachodzących zmian. Na wspólną pracę mają wpływ czynniki artystyczne, osobiste i rodzinne. Jeśli menedżerem jest muzyk, to lepiej rozumie złożoność sytuacji i lepiej kreuje wspólny wizerunek. Nie uważam się za zawodowego tekściarza i nigdy pisanie nie było dla mnie jakąś nową karierą. Lubię pisać teksty piosenek. Sprawia mi to satysfakcję, ale piszę je sporadycznie. Czasem w ostatniej chwili, kiedy zachodzi pilna potrzeba.

Powiedz, co spowodowało ponowną realizację płyty „Cię wielkiej góry”. Obok zremasterowanej wersji, ukazała się płyta z nowym zapisem koncernu na żywo.

– W 1975 roku, kiedy Polskie Nagrania wydawały „Cień wielkiej góry” nikt nie słyszał o planowej promocji. Tysiące fanów dowiedziały się o premierze krążka z anteny radiowej. Nie było żadnych innych narzędzi promocyjnych, znanych obecnie. Właśnie z radia znali nasze hity: ”Cień wielkiej góry”, „Jest taki samotny dom”, „Lubię ten stary obraz”. Okazuje się, że po latach nie straciły one swej aktualności. Nikt w latach 70. nie grał tak, jak my i nie gra obecnie. Postanowiliśmy ponownie zaprezentować utwory słuchaczom. Uznaliśmy, że muzyka była niezwykła i nie zawiedliśmy się w oczekiwaniach fanów. Nadal gramy koncerty, których program wypełnia repertuar z tego krążka, a chętnych do uczestniczenia w nich nie brakuje.

Podobno nosicie się z realizacją reedycji innych płyt.

– Bardzo chcemy, ale czas pokaże na ile zamiary będą odpowiadały zapotrzebowaniom słuchaczy.

Ostatnia, premierowa płyta Budki Suflera ukazała się w 2009 r. z okazji jubileuszu 35-lecia istnienia zespołu. Czy macie już pomysł na kolejne wydawnictwo?

– Utworów premierowych nie nagrywa się w sposób programowy. Nie można sobie powiedzieć, że dziś napiszę utwór, który porwie tłumy. Płyty stanowią kompilację wielu nowych propozycji. Trudno przewidzieć, kiedy będzie ich na tyle dużo i na tyle dobrych, aby stanowiły spójny materiał krążka. Wydając płytę, można tylko spekulować, mieć lepszego lub gorszego nosa oraz nadzieję.

Czym zajmujesz się, kiedy nie grasz?

– Niewiele mam wolnego. Muszę dbać o wizerunek grupy, o kolejne wydawnictwa i koncerty. Impresariat zespołu to wielka odpowiedzialność i oddanie sprawie 24 godziny na dobę.

Muzycy niezbyt chętnie mówią o życiu rodzinnym. Powiedz, czym zajmują się Twoje dorosłe już córki?

– Starsza córka Lena jest muzykiem. Gra na skrzypcach w najznakomitszych, brytyjskich orkiestrach symfonicznych i udziela się w różnych projektach. Koncertuje w całym świecie. Młodsza Paulina, po ukończeniu studiów na wydziale hodowli i jeździectwa, zajmuje się przygotowaniem koni do życia sportowego. Pracuje w podwarszawskiej stadninie. Obie z powodzeniem realizują marzenia, co mnie cieszy.


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły

  • Pozytywnie zakręcony

     • Od lat, stale otacza cię świat dźwięków. Czy rozważałeś kiedyś wybór innego zawodu? – Nigdy się nad tym nie …

  • W sztuce liczy się prawda

    Z Małgorzatą Markiewicz rozmawia Istvan Grabowski Foto: Jacek Heliasz, Wojciech Zieliński • Jerzy Stuhr przekonywał kiedyś, że śpiewać każdy może. …

  • Miałem ogromne szczęście

    Z Marcinem Wyrostkiem, wirtuozem akordeonu rozmawia Istvan Grabowski Foto: archiwum wykonawcy • Jest pan teraz ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. …