Fakt, iż dyrektor Gminnego Ośrodka Kultury w Niebylcu pod Rzeszowem, ilekroć tylko w okolicy odbywa się jakaś impreza, dwoi się i troi, żeby wszyscy byli zadowoleni, nie powinien być ewenementem, lecz normą. Ale cóż począć, skoro świat nie jest idealny, a taka postawa bynajmniej nie oczywista?
Niebylec ma szczęście, że właśnie tam Wiktor Bochenek zdecydował się zamieszkać – choć miał do wyboru cały kraj. Torunianin z urodzenia, rzeszowianin z wychowania, szybko zwariował na punkcie muzyki. Z rana chodził do zawodówki kolejowej, popołudniami – do szkoły muzycznej, ćwiczyć na kontrabasie. Zawodówkę skończył, drugiej szkoły już nie, bo iskrę nastolatka dostrzegli grający do kotleta rzeszowscy profesjonaliści i wciągnęli go do środowiska. Potem zahaczył się w Zakładzie Usług Rozrywkowych w Katowicach i jako jego pracownik spędził sezon, muzykując na dansingach w Cieszynie i Wiśle.
Po roku tej pracy dostał powołanie do wojska. Obowiązek odbył… melodyjnie: grał na trąbce i klarnecie w orkiestrze garnizonowej. Potem los posłał go do Niebylca: jako młody małżonek szukał stabilizacji, tamtejsza z kolei Spółdzielnia Kółek Rolniczych szukała administratora i behapowca, który potrafiłby zająć się świetlicą wiejską. A SKR dawał jeszcze mieszkanie…
Nie zmarnował szansy. Dojeżdżając do Łańcuta zrobił maturę w zaocznym Technikum Mechanizacji Rolnictwa, potem zdobył dyplom na Akademii Rolniczej, a na koniec podparł to ukończeniem studium pedagogicznego na Politechnice Rzeszowskiej. Przydało się, kiedy w 1985 w gminie zapadła decyzja o powołaniu ośrodka kultury, zorganizowanie go powierzono właśnie jemu. Założył, rozwinął, do dziś nim kieruje.
Ceni każdą dziedzinę kultury, choć nie da się ukryć, że najbliższa jest mu muzyka. W Niebylcu gra w kapeli ludowej Jany i jazz bandzie, w powiatowym Strzyżowie akompaniuje zespołowi pieśni i tańca Pogórze i występuje w kapeli Domu Kultury, razem z kolegami towarzyszy zespołowi śpiewaczemu Maliny z Połomi w swojej gminie oraz wspomaga trąbką parafialną orkiestrę dętą. To podstawowe zajęcia muzyczne: jeśli tylko zbierze się gdzieś skład, któremu brakuje multiinstrumentalisty, chętnie doń dołącza.
– Ja nie jestem wirtuozem z sal koncertowych – mówi bez kokieterii. – Ja tylko lubię grać, lubię, kiedy mnie słuchają i kiedy moje granie się podoba.
Nie zgadza się na lekceważenie „muzyków gastronomicznych”. – To szkoła, z której stale czerpię – wyjaśnia. – Wchodziłem do różnych zespołów, różnych składów; nikogo nie obchodziło, czy się znamy – mieliśmy być zgrani i już. Każda grupa ma swoją harmonię, stylistykę; dołączający musi się dopasować. Takie granie uczy elastyczności, wszechstronności.
Z instrumentów, jakimi się posługiwał – a najczęściej były to: kontrabas, skrzypce, trąbka, akordeon – najmocniej kocha trąbkę. – Dla mnie to ona jest najbliżej zmysłów, wrażliwości. Kapryśna, nie znosi lekceważenia: godzina, półtorej ćwiczeń dziennie to minimum. Ale za to jak się potem odwdzięcza!
Przy tej wrażliwości trzeba się zatrzymać; nie bez kozery zresztą. Bochenek bowiem, chłop jak dąb, to taki przysłowiowy brat-łata, człowiek z sercem na dłoni, a z tym, co w myśli – na języku. Kocha życie między ludźmi, cudze sukcesy cieszą go, nigdy nie martwią. To jednak, że lubi ludzi, nie znaczy, iż nie wymaga od siebie i innych. W końcu jest szefem instytucji, odpowiadającej za kulturę, sport, rekreację i wypoczynek, wydającej kwartalnik „Głos Niebylca”, organizującej wszystkie uroczystości w gminie, opiekującej się kapelą Cajmery, teatrzykiem dziecięcym, dziewczęcą grupą taneczną, zespołem mażoretek, klubem miłośników sztuki, ogniskiem muzycznym, zespołem obrzędowym, kabaretem, zapraszającej na kursy języka angielskiego i zajęcia taneczne oraz plastyczne. Za recenzję efektów starczy nagroda marszałka województwa podkarpackiego, przyznana dyrektorowi za całokształt osiągnięć.
Dodatkowo pisze wiersze, fraszki, humoreski. Pisze z duszy, od siebie – i cieszy się, jak dziecko, gdy ktoś zwróci uwagę na jego słowa. Ale i w tym przypadku jest daleki do egoizmu: wymyślił, przygotował do publikacji i spowodował druk zbiorku „Niebylec słowem malowany”. Tam po raz pierwszy odważył się publicznie zaprezentować swoje wiersze – obok siedmiorga innych autorów.
Pycha jest mu obca – to jeszcze jeden pożytek, wyniesiony z czasów grania do kotleta. Obcując ze starszymi od siebie, dla których muzyka była rzemiosłem, nauczył się pokory.
Niedawno zachciało mu się utrwalić muzykę, z którą obcuje na co dzień. I? Śpiewnik z nutami „Tam pod Niebylcem muzyka gra…” rozszedł się w okamgnieniu!