Krzywe zwierciadło prowincji

Z aktorami serialu „Ranczo” Bogdanem Kalusem i Sylwestrem Maciejewskim rozmawia Istvan Grabowski

• „Smak mamrota” to kabaretowa wersja serialu „Ranczo” w reżyserii Wojciecha Adamczyka. Powiedzcie panowie jak wasz kabaret jest odbierany.

Bogdan Kalus (serialowy Tadeusz Hadziuk):

 – Gdziekolwiek pojedziemy, spotykamy się z entuzjastycznym przyjęciem. Mamy pełne sale, zresztą nie tylko w kraju. Spektakl musi się podobać, jeśli ludzie chcą spotkać towarzystwo z ławeczki pod sklepem.

• „Ranczo” doczekało się wielomilionowej widowni i nieprawdopodobnego powodzenia. Czy angażując się do serialu siedem lat temu mieliście wrażenie, że bierzecie udział w czymś niezwykłym?

Sylwester Maciejewski (serialowy Maciej Solejuk)

– Tego nie da się przewidzieć od razu. Po pierwszym czytaniu scenariusza mogliśmy zorientować się, jakie czeka nas zadanie. Nikt jednak nie przeczuwał, że ta produkcja stanie się kultową na miarę „Samych swoich” i powstaną następne sezony. Reżysera zdopingowała stale rosnąca ilość widzów. Niektóre odcinki czwartej serii oglądało 10 milionów ludzi. Takiego powodzenie nie notowały wcześniej seriale.

• Czy nowe zadanie wymagało od was szczególnych przygotowań?

Maciejewski: – Nasz zawód jest specyficzny. Wymaga łączenia obserwacji zachowań ludzkich z wyobraźnią. Wiele pomógł nam zgrabny, typowo komediowy scenariusz. Konkretne rozwiązania podpowiedziało podpatrywanie ludzi w mniejszych miejscowościach.

Co zdaniem panów stanowi o sile tego serialu?

Kalus: – Nie oszukujemy rzeczywistości. Nie gramy papierowych postaci z Kosmosu, tylko mocno osadzone w rodzimych realiach. Nasz obraz prowincji nie odbiega od tego, co widujemy na co dzień. W niemal każdej gminie można iskrzyć na linii władza – Kościół, przybysze tacy, jak Lucy budzą zaciekawienie dla mieszkańców, a drobni pijaczkowie okupują miejsca pod sklepem. Słowem samo życie, choć pokazane zabawnie, czasem uszczypliwie.

Maciejewski: – Jestem przekonany, że o powodzeniu serialu przesądziła autentyczność. Ponadto reżyserowi udało się zmontować ekipę ludzi, którzy się lubią i akceptują. U nas nie ma kastowych podziałów na część aktorską i techniczną. Razem pracujemy i razem się bawimy.

• Wilkowyje stały się synonimem gminy, gdzie wszystko może się zdarzyć. Czy rzeczywiście mamy, aż tak wiele wad?

Maciejewski: – Wad mamy bez liku, tylko nie zawsze chcemy się do nich przyznać. Serial je obnaża, choć nie uważam Wilkowyj za wieś zapyziałą. Czuje się w nich pęd ku nowoczesności, powstają nowe inicjatywy.

• Zauważyłem, że kobiety niczym w „Rzeczpospolitej babskiej” pociągają za sznurki i mają znacznie więcej do powiedzenia niż mężowie. Czy nie burzy to spokoju bohaterom, że muszą podporządkować się ich decyzjom?

Kalus: – To proza życia. Mówi się, że mężczyzna jest głową rodziny, a kobieta szyją, która nią kręci. Często w męskim gronie gramy gierojów, lecz gdy zjawia się żona, gotowi jesteśmy spuścić z tonu i spełniać jej życzenia.

Maciejewski: – Obawa przed domową zadymą stanowi w „Ranczu” dodatkowy efekt komiczny.

• Furorę zrobił nie tylko Cezary Żak, występujący w podwójnej roli wójta i księdza, ale też bywalcy ławeczki przed sklepem. Nie macie wrażenia, że podobnych smakoszy jest więcej?

Kalus: – Praktycznie wszędzie bywają takie miejsca, jak przed sklepem Więcławskiej. W mieście ludzie są bardziej anonimowi. Mogą pójść do baru, klubu, restauracji. W mniejszych miejscowościach życie towarzyskie prowadzi się pod sklepem. W Jeruzalu, gdzie kręcimy sceny serialowe, są trzy sklepy spożywcze, a tylko jeden nie ma ławeczki.

• Czterdzieści lat temu Wojciech Gołas zapewniał rodaków w piosence „W Polskę idziemy”, że gorzały nam nigdy nie zabraknie. Zmienił się ustrój, a hasło wciąż aktualne.

Maciejewski: – Z faktami się nie dyskutuje. To nasza narodowa tradycja. Nawet najbardziej zamroczony mężczyzna nie budzi na ulicy zdziwienia, ba raczej zrozumienie i współczucie, że mu zaszkodziło. Dzień bez alkoholu to dzień stracony.

• Czy skłonność do trunków jest typowo polską przywarą?

Maciejewski: – Wcale nie jesteśmy w Europie wyjątkiem. Inne nacje też degustują, tylko mniej procentowe napitki. Naszą specjalnością są mocne alkohole. Rzadko też bywa, by ktoś wstał od stołu, dopóki nie zobaczy dna butelki.

• Wina owocowe nie od dziś cieszą się powodzeniem mieszkańców wsi. Mało kto słyszał wcześniej o mamrocie, który państwo wylansowaliście. Czy mamrot jest smakiem szczęścia?

Kalus: – Nie jestem do końca o tym przekonany, choć mamrot stał się kultowym napojem. Kiedyś tanie wina nosiły fantazyjne nazwy: jabol, J23, łzy sołtysa, czar pegeeru. Teraz obowiązuje hasło mamrot.

Maciejewski: – Byłem w szoku, kiedy zobaczyłem w Jeruzalu parkującą ciężarówkę, na którą ładowano skrzynki z mamrotem. Ponoć kupiono je na eksport. Potraktowałem to jako żart. Zbladła mi jednak mina, gdy po występie w Toronto przyszli do garderoby ludzie z butelkami mamrota i prośbą o autograf. Pić tego nie polecamy, ale można komuś kupić taki rekwizyt.

• Czy zdarzały się wam na planie zabawne sytuacje?

Maciejewski: – Było ich mnóstwo, lecz nie o wszystkich możemy powiedzieć z powodu cenzury obyczajowej.

Kalus: – Podczas kręcenie filmu „Ranczo Wilkowyje” reżyser zatrudnił mnóstwo statystów. Zaproponowano im „napoje chłodzące” dostarczone przez zaprzyjaźniony browar. Niektórzy statyści przebrali miarę. Aby powstrzymać dalsze zapały rekwizytorzy dosypali soli do beczki z piwem. Pić się tego już nie dało.

• Wasze widowisko w zaimprowizowanej szkole ma być edukacją dla koneserów. Zdołacie zniechęcić widzów do degustacji trunków?

Maciejewski: – My tak zabawnie ich zniechęcamy, że nikt nie porzuci ochoty, by sięgnąć po kieliszek w dobrym towarzystwie. Przyzwyczajenia są drugą naturą.

• Zanim zostaliście serialowymi znajomymi, każde z was miało inną drogę zawodową. Ponoć pan Bogdan grał na perkusji w grupie rockowej, a teraz oprócz aktorstwa był spikerem na stadionie Ruchu Chorzów.

Kalus: – To już przeszłość. Nie spikeruję od dawna, a na perkusji zagrałem ostatnio na jubileuszu 25-lecia pracy aktorskiej.

Maciejewski: – Uchodziłem za typowego aktora teatralnego, czasami angażowanego do ról serialowych. Przez trzydzieści lat byłem związany angażem z warszawską Komedią i Teatrem Powszechnym. Teraz jestem wolnym strzelcem.

• Sława aktorów „Rancza” przekroczyła granice kraju. Podobno jutro wybieracie się ponownie do Toronto. Jakiego spodziewacie się przyjęcia?

Kalus: – Pewnie będzie zabawnie, choć zauważyłem, że Polonusi trochę inaczej reagują na naszą rzeczywistość. Z Kanady polecimy do Nowego Jorku i Chicago. Nie byłoby nas tam, gdyby nie społeczne zapotrzebowanie.

• Powiedzcie panowie, czy udział w kilku sezonach serialu zmienił jakoś wasze życie.

Maciejewski: – Na plus i minus. Spełniło się moje marzenie o popularności. Każdy aktor chciałby być sławny. Kiedyś byłem ledwie rozpoznawalny. Dzięki „Ranczu” poczułem się pewniej. Są jednak i marne strony. Nikt nie angażuje nas do innych filmów czy seriali. Ludzie sądzą, że gramy na okrągło, a my w atmosferze największego powodzenia graliśmy trzy miesiące w roku. Dobrze, że teraz możemy pokazać się z kabaretem.

Kalus: – Mimo wszystko zachowujemy optymizm i nie upadamy na duchu. Wesołe miny podczas przedstawienia są chyba najlepszym dowodem.


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły

  • Pozytywnie zakręcony

     • Od lat, stale otacza cię świat dźwięków. Czy rozważałeś kiedyś wybór innego zawodu? – Nigdy się nad tym nie …

  • W sztuce liczy się prawda

    Z Małgorzatą Markiewicz rozmawia Istvan Grabowski Foto: Jacek Heliasz, Wojciech Zieliński • Jerzy Stuhr przekonywał kiedyś, że śpiewać każdy może. …

  • Miałem ogromne szczęście

    Z Marcinem Wyrostkiem, wirtuozem akordeonu rozmawia Istvan Grabowski Foto: archiwum wykonawcy • Jest pan teraz ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. …