Z Wandą Kwietniewską rozmawia Istvan Grabowski
• Wielokrotnie zapewniałaś publicznie, że nie będziesz Julią na balkonie. Czy nadal śpiewasz ten szlagier na koncertach?
– Nie wyobrażam sobie koncertu bez tej piosenki. Wielu wykonawców wycofuje się z niektórych piosenek po latach, ale nie ja. Mimo upływu 28 lat od premiery, ten utwór wiele dla mnie znaczy, a publiczność za każdym razem przyjmuje go entuzjastycznie.
• Wiem, że piosenka „Nie będę Julią” za sprawą duetu Kalwi&Remi doczekała się wersji klubowej i grana jest często w dyskotekach. Czy młodzież kojarzy Cię z tym numerem?
– Coś w tym jest. Po udanym remisie młodzież coraz częściej przychodzi na moje koncerty. Dość rzadko bywam w dyskotekach, bo to nie moje klimaty, ale dałam się kiedyś namówić Adamusowi na wyjazd do Zakopanego, gdzie otwierano nowy klub muzyczny. Zagrał tam klubową wersję mojego szlagieru „Hi-Fi”, a publiczność cieszyła się z mojej obecności.
• Teraz jesteś niezależną liderką, menedżerem, kobietą sukcesu. Kosztowało Cię to mnóstwo pracy i wyrzeczeń. Czy czujesz się artystką spełnioną?
– Tak i nie. Miałam okazję grać z najlepszymi muzykami i to mi daje satysfakcję. Największe sukcesy odnosiłam w czasach PRL, kiedy obowiązywały liczne zakazy, także cenzury. Teraz jest lepiej. Mam świetny zespół, wydaję nowe płyty, ale nie udało mi się wylansować wielkiego szlagieru na miarę tych wcześniejszych. Mimo to, nie czuję się zawiedziona. Dziś patrzę na życie z większym dystansem i nie muszę gonić za popularnością.
• Nie udało Ci się zostać gwiazdą teatralną. Czy czułaś zawód po nieudanym podejściu do studiów aktorskich?
– Początkowo bardzo to przeżywałam, bo wydawało mi się, ze w łódzkiej „filmówce” znajdę spełnienie. Zmieniłam zdanie, kiedy dostałam się do Studium Sztuki Estradowej w Poznaniu.
• Zostałaś tam zaangażowana do grupy wokalnej Vist. Jak wspominasz pierwsze lata szlifowania warsztatu?
– Wspomnienie tamtych beztroskich lat towarzyszy mi do dziś. Miałam okazję pracować z Krzysztofem Krawczykiem, Ireną Jarocką i Betty Dorsey. Wiele się od nich nauczyłam.
• Konsekwencją sceniczną Vistu były zespoły Skandal i Lombard. Choć nagrałaś z Lombardem złotą płytę „Śmierć dyskotece”, nie zagrzałaś tam zbyt długo miejsca. Co było powodem rozstania?
– Z perspektywy lat, mało istotny drobiazg. Nie mogłam znaleźć porozumienia z ówczesnym managerem Lombardu, który sterował karierą zespołu. Nie godził się na włączenie do programu moich kompozycji, choć zamawialiśmy je u ludzi z zewnątrz. Odejście z grupy okazało się dla mnie korzystne, bo szybko stworzyłam własną Bandę i mogłam z nią śpiewać co chciałam
• Media próbowały nagłaśniać rzekomy konflikt z Małgorzatą Ostrowską. Jakie dziś Wasze relacje po latach?
– Nigdy nie dzieliły nas różnice. Małgosia była i jest moją dobrą koleżanką. Kilka lat temu odnowiłyśmy kontakty i często się odwiedzamy. Kilkakrotnie razem wystąpiłyśmy na scenie i w telewizji. Mamy bardzo dobre relacje.
• Wielokrotnie miałaś okazję występować za granicą, nawet w dalekiej Japonii. Jak Cię tam przyjmowano?
– Do Japonii poleciałam za pośrednictwem brytyjskiej agencji Baruccio, dzięki czemu miałam bardzo udane pół roku. Nie wiem, czy prywatnie wybrałabym się tak daleko. Koncertowałam w hotelu przez 7 dni w tygodniu z tancerkami warszawskiego Teatru Wielkiego. Gospodarze zapewnili nam luksusowe warunki i niezłe wynagrodzenie. Śpiewałam głównie zachodnie rovery. Na koniec gospodarze przygotowali mi sympatyczny bonus w postaci dwutygodniowego zwiedzania Tokio. To była fantastyczna podróż.
• Największy rozgłos zapewniła Ci grupa Wanda i Banda, która jak pamiętamy przeżywała wzloty i upadki. Udało Ci się ją jednak reaktywować. Podobno szykujecie wspólnie nową, ostrą płytę.
– Na pewno będzie to płyta gitarowa, ale zróżnicowana brzmieniowo. Nie zabraknie kliku ballad. Pracujemy nad nią intensywnie. Nie zdecydowałam jeszcze, które z 30 piosenek znajdą się na krążku. Jedno jest pewne- okazji do dobrej zabawy nie zabraknie.
• W Twoim zespole grał znakomity gitarzysta Marek Raduli, późniejszy muzyk Budki Suflera. Nie próbowałaś pozyskać go na nowo do Bandy?
– Marek jest mi bardzo bliski. Przyjaźnimy się od lat, odwiedzamy wzajemnie. Został nawet ojcem chrzestnym mojej 18-letniej córki Kariny. Jako jedynego z dawnego składu zaprosiłem go do udziału w jubileuszowym koncercie z okazji 25-lecia pracy scenicznej. Nie gramy razem, bo Marek pochłonięty jest innymi projektami. Udziela się z muzykami jazzowymi i prowadzi warsztaty muzyczne dla młodych gitarzystów. Ma do nauki wyjątkowy talent.
• Ciekaw jestem, jaka muzyka sprawia Ci satysfakcję. Próbowałaś przecież flirtu z popem, rockiem, muzyką lat sześćdziesiątych, a nawet piosenkami dla dzieci.
– Wszystkie wspomniane przez ciebie style były tylko chwilowymi wybrykami. Najbardziej kocham rock and rolla i w nim się najlepiej spełniam. W domu słucham różnej muzyki, także soulowej, choć nie potrafię jej śpiewać.
• Zadziwiasz fanów wyjątkową energią i pomysłowością. Poza licznymi koncertami w różnych składach, udziałem w festiwalach i programach TV, podejmowałaś się zaskakujących zadań. Byłaś przez cztery lata dyrektorem artystycznym Targów Mediów i Producentów Play Box.
– Istotnie próbowałam różnych zajęć. Za namową ludzi związanych z prywatnymi rozgłośniami radiowymi, podjęłam się organizacji corocznych plebiscytów muzycznych. Co prawda, Play Boxy przegrały rywalizację z Fryderykami, ale nadal wielu ludzi wspomina je sympatycznie.
• Kiedy odkryłaś w sobie zdolności kreacyjne? Nie każdemu można powierzyć rolę dyrektora i współproducenta Międzynarodowego Festiwalu Mody Ślubnej.
– To było pokłosie mojej współpracy z rozgłośniami radiowymi i producentami gier komputerowych. Kiedy otworzyli pismo „Moda na ślub”, podjęłam się roli współproducenta. Z oferty przymiarki ślubnej nie skorzystałam, bo nigdy nie wyszłam za mąż.
• Jaki jest Twój stosunek do mody?
– Sceptyczny. Podziwiam zapał cele brytów świetnie zorientowanych gdzie i w czym się pokazać, aby być na fali. Mnie moda nigdy nie kręciła. Udało mi się wypracować własny styl. Ubieram się w to, co lubię i w czym się dobrze czuję. Nie interesuje mnie zupełnie czy te stroje są akurat trendy.
• Dane Ci było prowadzić programy w TV Puls i radiowej Jedynce. Jak wspominasz doświadczenia płynące z tej przygody?
– Programy radiowe pozwoliły mi zdobyć nowe doświadczenia, ale nie trwały zbyt długo. Dłużej trwała znajomość z telewizją, gdzie co tydzień musiałam wymyślać coś nowego i świetnie się przy tym bawiłam. Nie miałam specjalnych trudności, bo jestem typem dobrego organizatora.
• Która ze zdobytych dotąd nagród sprawiła Ci największą przyjemność?
– Nie zdobyłam tylu statuetek, co inne moje koleżanki. Ogromnie ucieszyła mnie nagroda uzyskana w koncercie „Premiery” festiwalu piosenki w Opolu. W 1990 roku zaśpiewałam „Własną Kalifornię” i zdobyłam drugą nagrodę. Pierwszej nie przyznano.
• Masz za sobą ponad 30-letni staż estradowy. Z czego jesteś dumna?
– Nie jestem może rozpieszczana przez media, ale nie mogę narzekać na miłość ze strony fanów. Gdziekolwiek koncertuję, zawsze mam komplet słuchaczy skandujących na moją cześć. Cieszę się, że estrada nadal sprawia mi przyjemność. Nie zwariowałam, nie wpadłam w kompleksy, zachowałam przyzwoitą formę fizyczna i psychiczną. Otacza mnie grono sympatycznych ludzi. Pracuję z młodymi muzykami, ale nadajemy na podobnej fali.
• Jak często masz okazję odwiedzać rodzinny Elbląg?
– Elbląg odwiedzam rzadko i raczej sporadycznie. Nie utrzymuję bliskich kontaktów z dawnymi kolegami i koleżankami szkolnymi, co nie znaczy, że odmawiam udziału w zjazdach licealnych. Dawnych znajomych spotykam przelotnie w różnych miejscach kraju. O wiele częściej bywam na Mazurach, gdzie zakupiłam działkę i mam zamiar postawić sobie domek na letnie wypady od miejskiego zgiełku.