Śpiewanie to moje szczęście

Z Danutą Błażejczyk rozmawia Istvan Grabowski

Czterdzieści lat na scenie to szmat czasu. Czy czuje się Pani dziś artystką spełnioną?

– 40 lat! To brzmi niesamowicie, ale przyznam się, że ja liczę to trochę inaczej. Dla mnie wszystko zaczęło się od Opola 1985. Wtedy po raz pierwszy wystąpiłam jako DB, zaśpiewałam pierwszą napisaną dla siebie piosenkę. Wszystko co przedtem było i jest dla mnie ważne. Nazwałabym ten okres „terminowaniem”, zdobywaniem doświadczeń, wiedzy. Ja byłam anonimową osobą. A czy jestem spełniona? Tak jestem spełniona, wolna i szczęśliwa. Robię to, co kocham i to, co chcę. Nie ma nade mną żadnej wytwórni, menadżerów. Może jest mi trochę trudniej, ale wiem że wszystko co mam, zawdzięczam sobie samej i moim najbliższym – bo to oni są przy mnie i mnie wspierają. Lubię być „Zosią Samosią” i potrafię sobie to jakoś zorganizować i nie cierpię, gdy mam to zrobić sama.

Jak odebrała Pani medal Gloria Artist wręczony przez ministra kultury?

– Ten medal, to było dla mnie kompletnie zaskoczenie. Gdy Iwona Miziarska z SAWPU, zadzwoniła do mnie z tą informacją, poprosiłam by poczekała, aż usiądę i powtórzyła mi to jeszcze raz, ale wolno i wyraźnie. Moje działania na rzecz promocji kultury i wspierania innych, wynikają z potrzeby serca. Nigdy nie myślałam nawet przez chwilę, by w związku z nimi spotkał mnie jakikolwiek zaszczyt.

Rzadko komu udaje się łączyć rolę piosenkarki z występami na scenie musicalowej, a nawet filmowej. Pani się to udało. To szczęśliwy splot okoliczności efekt żmudnej pracy?

– Ja uważam się za wyjątkową szczęściarę. I jestem otwarta na każdą przygodę życiową. Wierzę, że jeśli otrzymuję jakąś propozycję, to może warto spróbować. Należę do osób lubiących ryzyko i wyzwania. I kocham to, co robię. Edison powiedział kiedyś, że nie przepracował w swoim życiu nawet dnia, bo wszystko co robił, robił z miłości. Śmiało mogę powiedzieć, że ze mną jest tak samo. Nawet jeśli poświęcam pewnym działaniom mnóstwo godzin, to robię to tylko dlatego, że chcę, a nie że muszę.

W kryzysowych momentach dobrze mieć u boku kogoś, kto pocieszy, przytuli, udzieli duchowego wsparcia. Podobno ma Pani idealnego męża, który oprócz talentów muzycznych świetnie sprawdza się też w kuchni.

– Mój mąż, to najcudowniejszy człowiek jakiego spotkałam w życiu. Do ideału wiele mu brakuje i całe szczęście, bo ja nie potrafiłabym się dogadać z ideałem. Sama też idealna nie jestem i nie chciałabym nią być. Często atmosfera naszych dyskusji, osiąga temperaturę wulkanu w czasie eksplozji. Ale „warto rozmawiać”, bo się kochamy i lubimy. Lubimy ze sobą być i pracować. Człowiekowi trudno zrozumieć czasem samego siebie, a co mówić drugiego człowieka, więc jeśli zdarzają się „takie chwilę”, to warto je „przerobić”. Andrzej rzeczywiście, sprawdza się w wielu dziedzinach, bo chce i jest ciekawy. Poza tym ma swoje pasje, które realizuję, a ja to szanuję i też wspieram.

Flirt z estradą zaczęła Pani dosyć wcześnie od występów z zespołem 31 Mil. Co zapamiętała Pani z tamtych lat?

– Byłam młoda, nieświadoma, zbuntowana, ale bardzo chciałam śpiewać. Współczuję moim rodzicom, bo by zrealizować swoje marzenie, przerwałam studia – co oni bardzo przeżyli. I gdybym mogła to zmienić, wiele bym dała, by taka sytuacja się nie zdarzyła. Oni byli zawsze przy mnie i mimo tych „szczeniackich” zagrywek bardzo mnie wspierali. Poznałam także wspaniałego człowieka Roberta Celarskiego. Dla nas muzyków amatorów, to był prawdziwy guru! Robert miał wielką wiedzę muzyczną, grał na fortepianie i na gitarze, miał wspaniałą płytotekę i wielki talent pedagogiczny. Dom Roberta i Grażyny Celarskich otwarty był dla nas prawie 24 godziny na dobę. Pomagał wszystkim. Myślę, że prawie wszyscy moi koledzy, którzy grali w tym czasie, swoje sukcesy zawdzięczają w dużej mierze Robertowi.

Eksperymentowała Pani z różnymi grupami i stylami, śpiewając m.in. u boku Maryli Rodowicz i Budki Suflera. Co dały Pani takie kontakty?

– Kiedyś wydawało mi się, że otwiera się przede mną niebo. Teraz wiem, że była to po prostu fajna przygoda. Poznałam wspaniałych ludzi, między innymi Andrzeja Zauchę, Jacka Mikułę. O Maryli, jak i o wszystkich panach z Budki Suflera zawsze myślę bardzo serdecznie i z wielkim sentymentem, bo to prawdziwe gwiazdy naszej estrady. A kontakty? Ja nigdy na nic nie liczyłam, nie prosiłam, mam swoje życie i swoje kontakty – ale miło zawsze się spotkać.

Dysponuje Pani specyficzną barwą głosu. Czy ułatwił on swobodne poruszanie się w towarzystwie gwiazd piosenki?

– Barwa to coś, taki znak rozpoznawczy. Dzięki temu jest zawsze łatwiej, albo trudniej. Bo powiedzą np. A to ta, co tak piszczy, albo się drze. Barwę lepiej mieć, niż nie mieć. Z pewnością nie da się tego w żaden sposób „zrobić” – paląc, albo pijąc. Wtedy można tylko wszystko stracić. O głos trzeba dbać. Bogu dziękuję za moją panią profesor Alicję Barską. Dzięki niej, mam czym śpiewać i wiem jak śpiewać. I chyba moja Alusia wyznaczyła mnie teraz na swoją następczynię. Od pewnego czasu kiedy już jej nie ma na tym świecie, trafiają do mnie młodzi ludzie. Z wielką radością pomagam innym odkrywać i pielęgnować swoje głosy.

Przełomem w karierze zawodowej była w 1985 roku nagroda na festiwalu opolskim za piosenkę „Taki cud i miód”. Dzięki niej zyskała Pani miano wielkiej nadziei polskiej estrady. Jaki scenariusz dopisały następne lata?

– Nie wiedziałam, że tak to nazwano. Powiem, że scenariusz nazwałabym bajkowym. To, co się zdarzyło, to jak kumulacja w Totolotka. Propozycja za propozycją. Sama się dziwię, że woda sodowa mi nie uderzyła do głowy.

Co skłoniło Panią do prób musicalowych? Zagrała Pani w „Złym zachowaniu”, „Nunsense” i „Fame”.

– „Złe zachowanie”, to najwybitniejsze standardy Fattsa Wallera. Jak tylko o tym usłyszałam, odpadłam. Dla młodych aktorów z klasy Andrzeja Strzeleckiego, może nie było to aż tak istotne – to był ich dyplom. Ale ja wiedziałam, co to jest za muzyka. Poza tym dochodził do tego taniec, ruch sceniczny. To jest taka siła, że publiczność marzy o tym by znaleźć się na scenie i tańczyć, i śpiewać. Podobnie było w przypadku „Nunsense”. Grałam tam czarnoskórą zakonnicę, siostrę Hubert. W przedstawieniu brały udział: Lidia Korsakówna, Krystyna Sienkiewicz, Basia Dziekan, Denisa Geislerowa – świetne piosenki, taniec, a nawet step. W USA ten musical grany jest już ponad 70 lat. U nas przetrwał 2 lata. Najlepiej bawiła się publiczność w Częstochowie. A „Fame”! zaczynaliśmy w Radomiu, w Teatrze Kochanowskiego. Tam przyjeżdżały autokary z młodzieżą, z całej Polski. Potem to samo było w Warszawie w Teatrze Komedia. Rewelacyjne przedstawienie, szczególnie dla młodych ludzi. Byłam w nim bardzo ostrą i zasadniczą profesorką języka angielskiego i musiałam spoliczkować swojego ucznia Tyrona. Śpiewanie było pestką, ale uderzyć faceta przed publicznością? Wow!! To było wyzwanie. Szkoda, że tego nie gramy, bo to wyjątkowa sztuka, potrzebna młodym.

Jest Pani założycielką i prezesem Fundacji Apetyt na Kulturę. Jakie są jej cele?

– Kiedy robimy coś dla siebie, to nasze dzieła umierają razem z nami. Kiedy tworzymy coś dla innych, wszystko to pozostaje dla świata. Naszą powinnością jest dbać o kulturę, tradycję, język. Cyganie, czy Żydzi trwają dzięki temu, że mimo trudnych warunków, zawirowań – tradycję, język, zwyczaje i odrębność kulturową szanują i stawiają na pierwszym miejscu. Zadaniem Fundacji Apetyt na Kulturę jest wspieranie młodych i nie tylko młodych twórców, w realizowaniu ich artystycznej drogi. Staramy się o stypendia dla nich, realizujemy programy – warsztaty dla dzieci i młodzieży dzięki wsparciu Unii Europejskiej. Mamy wiele do zaoferowania Europie, właśnie dlatego że mamy taką kulturę i wrażliwość. Powinniśmy tylko ją szanować. Ja kocham Polskę i jestem dumna, że jestem Polką.

Jazz to niełatwa sztuka i nie każdy piosenkarz decyduje się na jazzowe koncerty. Pani przychodzi to z wyjątkową swobodą. Jak często występuje Pani w takiej roli?

– Szufladkowanie jest u nas bardzo popularne. Czasem proszę kolegów zapowiadających, by nie nadużywali słowa wokalistka, bo to już kojarzy się z jazzem. U nas jazz, działa na niektórych na płachta na byka. Jeśli nie mamy do czynienie z publicznością zdeklarowaną i czującą potrzebę słuchania takiej muzyki, lepiej tego nie mówić wprost, tylko opowiadać śpiewając. Sami przyjdą i powiedzą, a ja nie wiedziałam że to jazz. Kiedyś to była zwykła muzyka taneczna, charakteryzująca się lekkością pulsacji rytmicznej, frazowaniem. Potem różnym ludziom, różnie z tym było. Ale jazz sam w sobie nie jest straszny, trzeba tylko czasem mieć możliwość go posłuchać i zrozumieć. A że nie ma tej muzyki w mediach, więc można nim straszyć – nawet dzieci, by potem na samo słowo Jazz gasiły radio.

Od czego zdaniem Pani zależy powodzenie piosenkarki – od mody, siły przebicia, czy kampanii reklamowej, finansowanej przez zamożnego sponsora?

– Piosenkarka powinna przede wszystkim umieć śpiewać!!! Powinna mieć kulturę osobistą i repertuar, w którym byłaby prawdziwa i wiarygodna. No, a wtedy oczywiście, kampania reklamowa dobrej firmy, albo wyjątkowego sponsora (mam na myśli producenta, a nie jakiegoś tam bogatego facet, który ma kaprys). Gwarancji na powodzenie nie ma i nikt nie może nam jej dać. Dzięki różnym nasilonym kampaniom, co jakiś czas pojawiają się dziwne osoby o dziwnych gustach, z reguły nie potrafiące śpiewać, ale za to „poodkrywane” i wijące się na scenie, jak w chorobie św. Wita. Tylko skąd ludzie mają wiedzieć, że jest jakiś inny świat i inna muzyka, jeśli media kochają skandale i by mieć większą słuchalność, albo oglądalność, karmią nas taką dziwną „papką” i ekscesami tzw. celebrytów?

Polska scena muzyczna zdominowana została przez szalenie ekspansywne wokalistki. Co sądzi Pani o młodszych koleżankach?

– Bardzo cenię Kayah, Kasię Cerekwicką, Dorotę Miśkiewicz, Kubę Badacha. Jest co słuchać, bo mają wspaniałe warunki wokalne, są kreatywni i mają kulturę osobistą.


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły

  • Pozytywnie zakręcony

     • Od lat, stale otacza cię świat dźwięków. Czy rozważałeś kiedyś wybór innego zawodu? – Nigdy się nad tym nie …

  • W sztuce liczy się prawda

    Z Małgorzatą Markiewicz rozmawia Istvan Grabowski Foto: Jacek Heliasz, Wojciech Zieliński • Jerzy Stuhr przekonywał kiedyś, że śpiewać każdy może. …

  • Miałem ogromne szczęście

    Z Marcinem Wyrostkiem, wirtuozem akordeonu rozmawia Istvan Grabowski Foto: archiwum wykonawcy • Jest pan teraz ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. …