Na plenerach i kiermaszach sztuki ludowej stoisko Wiesława Matysiaka z Glinnego gm. Wojcieszków zawsze oblegane jest przez tłum widzów. Trudno się dziwić, skoro w ciągu kilkunastu minut wyczarować z gliny ozdobny dzban, kubek, wazon albo garnek. Aby nadawały się one do użycia należy je poddać znacznie dłuższej obróbce.
Tradycja rodzinna
– Lepię z gliny od najmłodszych lat. Nie pamiętam dokładnie, kiedy to się zaczęło. Nie mogłem inaczej, bo w tym fachu świetnie radzili sobie dziadek, ojciec i stryjek. W najlepszych czasach wyrobami z gliny zajmowało się w naszej wsi, aż 8 rzemieślników i nikt nie narzekał na konkurencję. Garnki szły jak woda. Tygodniowo wypalałem 1200 sztuk. Teraz zostałem sam w powiecie łukowskim. Inni się wykruszyli z braku możliwości zbytu wyrobów. Widzę, że więcej osób chciałoby oglądać moją pracę, niż kupować. Plastikowe doniczki na kwiaty niemal zupełnie wyrugowały rękodzieło – zwierza się W. Matysiak, laureat wielu nagród w konkursach regionalnych i ogólnopolskich.
Powodzenie warsztatów
Kiedyś organizował w Łukowskim Ośrodku Kultury i w galerii wiejskiej w Husince warsztaty rękodzielnicze, na które przyjeżdżała młodzież szkolna z kilku powiatów. Niejeden młody człowiek sam siadał za kołem, próbując naśladować mistrza. Nie było to wcale takie łatwe. Mobilizuje się do pracy przed kiermaszami ludowymi m.in. w Kazimierzu nad Wisłą. Wtedy przez całe dni nie opuszcza warsztatu w starej szopie.
Glina i sprawne dłonie
Podstawą każdego garnka są grudy tłustej, wysuszonej gliny. Po zwilżeniu jej wodą staje się miękka i podatna formowaniu. Fachowiec struga glinę na niewielkie wiórka i toczy na drewnianym kole, pomagając sobie nogą. Im szybsze tempo obrotów, tym prędzej rośnie w górę gliniany przedmiot, który trzeba odciąć drutem przy podstawie, by powstało denko Gotowy dzbanek lub doniczkę suszy się najpierw na słońcu, a następnie przenosi w zacienione miejsce, gdzie dosycha ok. 3 dni.
Przed wypaleniem w owalnym, przypominającym wielkie jajo piecu, każdy przedmiot musi być oblany glejtą ołowianą, zapewniającą mu trwałą polewę.
Dopiero kiedy piec osiągnie temperaturę kilkuset stopni Celsjusza następuje odparowanie nadmiaru wody i rozpływanie glejty z zewnątrz i wewnątrz naczynia. Garncarz stopniowo zwiększa temperaturę do 1200 stopni i zamyka piec na 8 godzin. Po wystygnięciu można wybierać efektowne kolorystycznie i trwałe naczynia. Te stojące najbliżej ognia mają ciemnobrązowy lub czarny kolor. Ustawione dalej od paleniska są z reguły jaśniejsze. Wyjątek stanowią tzw. siwaki, które wypala się bez polewy z glejty. Kiedyś stanowiły one wyposażenie każdego gospodarstwa wiejskiego. Dziś kupuje się je głównie do ozdoby, czasem do przechowywania ogórków małosolnych albo smalcu ze skwarkami.
Niełatwy zawód
– Garncarstwo tylko z pozoru wydaje się łatwym i przyjemnym zajęciem. Poprzez częsty kontakt z zimną wodą nabawiłem się reumatyzmu, a przebywając zbyt blisko pieca uszkodziłem sobie oko. Mimo to, nie żałuję. W ciągu 30 lat pracy ulepiłem i wypaliłem kilkaset tysięcy glinianych wyrobów. Nabywcy byli zadowoleni, a ja miałem zarobek i satysfakcję z powodzenia na rynku. Mam nadzieję, że może jeszcze trochę sprzedam moich garnków. Jestem ostatni w tym fachu. Żaden z trzech synów nie przekonał się do lepienia, a namawiać nie chciałem – twierdzi W. Matysiak.
Tekst: Istvan Grabowski
Fot. Autor