Rozmowa z Leszkiem Bąkiem, prezesem Grupy Sadowniczej Owoc Sandomierski
• Owoce z Sandomierszczyzny znane są z wyjątkowo apetycznego aromatu i wyśmienitego smaku. W czym tkwi ich sekret?
– Jeśli go panu zdradzę, to przestanie być sekretem (śmiech). Tak naprawdę jednak, trudno mówić tu o jakiejś wielkiej tajemnicy – owoce z naszego regionu są tak dobre, ponieważ rosną i dojrzewają w idealnym dla nich mikroklimacie, dzięki czemu należą do ścisłej światowej czołówki. Także gleby lessowe, które dominują w tych okolicach, doskonale nadają się do uprawy jabłek, gruszek, czy śliwek. Jeśli chodzi o jabłka, to takie ich odmiany jak cortland, elstar, champion, jonagold, czy labo, trafiają w gusta nawet najbardziej wymagających konsumentów niemal na całym świecie. Aktualnie największy rynek zbytu to państwa europejskie, zwłaszcza Rosja, Francja czy Rumunia, ale, co może zaskoczyć czytelników, sporo jabłek sprzedajemy też do Tunezji czy Algierii. Atutem naszych owoców w konkurencji z tymi produkowanymi przez inne kraje Europy jest ich niska jak na wysoką jakość produktu cena. Jako prezes Grupy Sadowniczej Owoc Sandomierski, mogę też dodać, że produkowane przez nas owoce spełniają najwyższe standardy jakościowe, czego dowodem jest przyznanie nam międzynarodowego certyfikatu jakości Global Gap, który dostają tylko firmy ściśle przestrzegające bardzo wyśrubowanych norm produkcji.
• Właśnie, jako pierwszy człowiek w regionie już trzy lata temu postanowił pan zorganizować działających wcześniej na własną rękę sadowników w prężnie działającą grupę. Skąd ten pomysł i jak udało się go tak szybko i sprawnie zrealizować?
– W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że tylko połączenie mojego doświadczenia z tym, którym dysponują inni sadownicy z mojej gminy Obrazów, pozwoli nam stworzyć grupę, która będzie konkurencyjna na rynku krajowym, jak i zagranicznym. Już w lutym 2010 roku, wraz z dziewięcioma innymi hodowcami, powołaliśmy do życia Grupę Sadowniczą Owoc Sandomierski, a w lipcu tego samego roku trafiliśmy do rejestru grup producenckich w województwie świętokrzyskim. Początkowo dysponowaliśmy terenami hodowlanymi o powierzchni 100 ha. W zarządzie grupy poza mną znaleźli się także moi zastępcy, Rafał Kowalski i Karol Dąbrowski, którzy podobnie jak ja od lat prowadzili kilkunastohektarowe gospodarstwa. Dzięki wspólnemu działaniu możemy skoncentrować się na rozwijaniu i doskonaleniu produkcji, a nie wzajemnej często wyniszczającej konkurencji.
• Ilu członków liczy obecnie kierowana przez pana grupa?
– W tym roku przyjęliśmy kolejnych udziałowców i dzisiaj w skład grupy wchodzi już 56 sadowników. Gospodarujemy na łącznej przestrzeni 600 ha i w największym stopniu zajmujemy się hodowlą jabłek, które stanowią aż 85 proc. naszej produkcji. Produkujemy jednak także owoce miękkie, takie jak wiśnia, porzeczka, czereśnia, brzoskwinia, śliwa, morela oraz czereśnia. Choć już teraz należymy do największych grup producenckich w kraju, w niedalekiej przyszłości planujemy dalsze rozszerzenie.
• Grupa, której pan przewodzi, należy do najprężniej działających na rynku. Co w pana opinii decyduje o waszym sukcesie?
– Przede wszystkim ogromny nacisk kładziemy na wykorzystywanie najnowszych technologii, dzięki którym produkowane przez nas owoce wyróżniają się najwyższą jakościa i są nie tylko smaczne, ale i bardzo zdrowe. W naszej pracy kierujemy się też zasadą dobrej praktyki rolniczej, a zebrane przez nas owoce są przechowywane w komorach chłodniczych i komorach KA (o kontrolowanej atmosferze-red). Dzięki wykorzystaniu środków z Unii Europejskiej, krok po kroku realizujemy rozpisany na pięć lat i zaakceptowany przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa program dochodzenia do uznania. W ubiegłym roku oddaliśmy do użytku obiekt o powierzchni 7300 metrów kwadratowych, w którego skład wchodzą cześć sortownicza, wyposażona w 2 maszyny pakujące oraz nowoczesną linię sortowniczą z wodnym rozładunkiem, część magazynowa, składająca się z 8 komór chłodniczych ULO o pojemności 4000 ton oraz część socjalno-biurowa.
• Przewodzenie tak dużej grupie musi być bardzo czasochłonne, tym bardziej, że nadal zajmuje się pan przecież także hodowlą. Jak udaje się panu znaleźć na to wszystko czas?
– Nie ukrywam, że nie byłoby to możliwe bez pomocy mojej ukochanej żony, Urszuli. Ponieważ mam coraz więcej zadań związanych z działalnością naszej grupy, duża część obowiązków w naszym własnym gospodarstwie spada na jej barki. Na szczęście żona wywiązuje się z nich rewelacyjnie, czasem nawet wydaje mi się, że robi to lepiej ode mnie.
Tomasz Bielan