Zima w końcu się skończyła, już prawie lato w pełni, więc sezon wędkarski dla wszystkich otwarty. Nie trzeba specjalistycznego sprzętu i mozolnych przygotowań, wędka w dłoń i każdy może iść na ryby. Tylko czy na pewno każdy i wszędzie?
Otóż zostać w Polsce wędkarzem nie jest prosto. Należy zdać egzamin na kartę wędkarską i opłacić składki w kole Polskiego Związku Wędkarskiego. O ile sam egzamin nie jest problem, o tyle ze składkami bywa już gorzej. Po konkretne sumy odsyłam na strony Polskiego Związku Wędkarskiego, gdyż są one różne w różnych regionach. Generalnie upraszczając składka może się składać z trzech części. Pierwsza to członkowska PZW, która bez ulg wynosi 66 zł plus ewentualne wpisowe oraz egzamin na kartę i sama w sobie nic poza zaszczytny członkostwem nie daje. Aby móc wędkować, musimy opłacić składkę członkowską okręgową „na ochronę i zagospodarowanie wód”, której wysokość roczna waha się od 85 do 380 zł w zależności od okręgu. Należy dodać, że okręgów jest 49 i składka uprawnia do wędkowania tylko na wodach tego konkretnego, w którym składkę opłaciliśmy. Można także już za kilkanaście złotych wykupić zezwolenia krótkookresowe na 1, 3 lub 7 dni. Co więcej można wykupić je nie będąc członkiem PZW, czyli bez płacenia tych pierwszych 66 zł. Niestety wtedy opłata jest około dwa razy wyższa. Zamiast składki okręgowej, można wybrać się na wody tzw. dzierżawcy i zapłacić za pozwolenie jemy. Wiele wód jest wykorzystywanych gospodarczo do połowu ryb sieciami, wtedy płacimy bezpośrednio dla podmiotu, który tym się zajmuje. Dzierżawcy zwykle wymagają jednak karty wędkarskiej, a zdarza się, że również opłaconych składek okręgowych.
Podsumowując opłata roczna za zezwolenie na wędkowanie, może wynieść nawet kilkaset złotych. Dla zapalonego wędkarza, który na ryby jeździ często niemal co tydzień, a czasem częściej to nie problem. Jednak jeśli chcemy wyskoczyć na ryby kilka razy w roku robi się drogo. Do tego jeśli dołożymy fakt, że na większości wód PZW bez solidnego nęcenia nie jesteśmy wstanie złowić nawet płotki już nie mówiąc o zabawie z większą rybą, a wędkarze od zawsze narzekają, że jest za mało zarybiania, okazuje się, że jednorazowy wyjazd przestaje być atrakcyjny. Oczywiście, jeśli założymy, że wyprawa na ryby wiąże się z ich łowieniem, bo jak wszyscy wiedzą z tym bywa różnie.
Alternatywą dla rzadkich i krótkich wypadów pozostają stawy hodowlano-rekreacyjne. Już za kilkadziesiąt złotych możemy wykupić dzienne pozwolenia na wędkowanie. Niby nieco drożej, niż dzienne pozwolenie PZW, ale tutaj mamy znacznie większe szanse, że cokolwiek złowimy, a nawet wyciągniemy dorodną sztukę, na którą nie mielibyśmy szans w normalnym zbiorniku. Zwykle na stawach panuje zasada, że płacimy za złowioną rybę, jeśli chcemy ją zabrać i skonsumować. Może to się wydawać nie atrakcyjne, ale w większości wypadków nie chodzi o jedzenie, ale o samą zabawę w wędkowanie, co więcej wielu wędkarzy amatorów, nie wiedziałoby co z tą rybą w domu zrobić. Łowienie ryb w stawie jest często dodatkową ofertą wszelkie maści agroturystyki. Można w ten sposób spędzić miły i przyjemny urlop. Złowioną rybę gospodyni od razu nam przyrządzi w wyśmienity sposób. Czegoś takiego nie zaoferuje nam żadna restauracja.
Niektórzy stwierdzą, że łowienie w stawie jest jak strzelanie do zwierzęcia w klatce i będą mieli rację. Żaden wędkarz uważający się za profesjonalistę na coś takiego pójdzie. Lecz jeśli rzadko mamy wolny weekend, a chcemy złowić rybę, a nie tylko pomoczyć kija staw będzie najlepszym wyjściem. Na taką wyprawę, możemy z powodzeniem zabrać latorośl czy małżonkę i nie mieć obaw, że się zanudzą. Kto wie, może w ten sposób zarazimy kogoś pasją i zyskamy partnera do prawdziwych wypraw wędkarskich.
Wielkość składek z http://www.pzw.org.pl/zgpzw/wiadomosci/71391/63/oficjalna_tabela_skladek_okregowych_na_ochrone_i_zagospodarowani
Tekst: Stanisław Leśniewski
Fot. Wiesław Sumiński