Wakacje z duchami

Piękne polskie zamki i pałace, świadkowie minionych epok zdają się „mówić” tylko swoimi murami i eksponatami. Ale to nie jest do końca prawda. W komnatach i na krużgankach tętni drugie życie. Zwiedzającemu wydaje się, że jest sam… Ano nie jest! Nawet, gdy wkoło nie ma nikogo, zamki żyją. Mury mówią. Naciskając na klamkę komnaty, wchodząc na wieżę jest się w ich towarzystwie. Nie odstąpią ani na moment, bo zamczyska to ich świat. Duchy… Polska jest pełna takich miejsc.

Mimo, że książę Drakula medialnie „przebija” polskie duchy, zjawy czy upiory lub choćby nawet opowieści o nich – my też mamy czym się pochwalić… Choćby nasz mistrz Twardowski, który w Zamku Królewskim na Wawelu wywołał ducha Barbary Radziwiłłówny – młodo zmarłej żony króla Zygmunta Augusta (co zostało uwiecznione na obrazie Wojciecha Gersona). Albo ten ostatni „polski duch” – Ignacy Jan Paderewski, który – według relacji świadków oraz kustosza Muzeum – nawiedza swoje sale w Muzeum Polskim w Chicago. Jednak to nie wszystko…

„Północne” mity

Azaliż nie jest prawdą, że „jeździec bez głowy”, „Biała Dama”, „brzęczące łańcuchy” itd. można zobaczyć czy usłyszeć jedynie o północy. Nic bardziej błędnego!

Faktem jest, że północ to magiczna godzina, ale… wielu świadków mówi o tym, że widziało zjawy dwie godziny przed północą, w samo południe (jak to miało miejsce w Dankowie – jeźdźca bez głowy, który pojawia się właśnie o tej godzinie), lub zaraz przy zachodzie słońca (jak miało to miejsce z „Małą Panią” z Odrzykonia). Ale… zgodnie z podaniami czy przekazami ludowymi faktycznie – północ to „godzina duchów”… Błędne ogniki, turkot kołowrotka, konni rycerze, „Białe Damy”, najczęściej pojawiają się właśnie o północy.

 

Bać się czy nie?

Gdyby pojechać do Reszla (woj. warmińsko-mazurskie) – można zauważyć na murach byłego zamczyska błędne ogniki… Albo wyjechać do Tuczyna, gdzie z baszty można usłyszeć złowrogie stukanie kołowrotka Pani Tuczyńskiej, która została zamknięta w wieży po nieszczęśliwej miłości z sokolnikiem swego męża, którego przez przypadek zabiła na polowaniu…

Danków, to kolejna „warownia”. Leży ona na ziemi kłobuckiej. Z tym, że tam, prócz ogników i to w samo południe(!) można zobaczyć „Jeźdźca bez głowy”. To kolejny nieszczęśnik w naszej historii – choć nie ma co po nim „szaty drzeć”. Był to okrutny kasztelan i – jak mówią przekazy – do dzisiejszego dnia pokutuje za swoje zbrodnie.

Tętent koni…

Natomiast w Chojniku, Melsztynie czy Chęcinach do tej pory słychać tętent konia i widać postać rycerza. Jak to możliwe? Możliwe. Choćby w Chęcinach… Jak twierdzą świadkowie, idąc do ruin zamku – nie główną, szeroką drogą, ale krętą, wąską prowadzoną przez zagajnik – spotkali się z odgłosem pędzącego rumaka i postacią ponurego rycerza. Być może ma to związek z ukryciem w zamkowej kaplicy skarbu koronnego (z Katedry Gnieźnieńskiej) przez Władysława Łokietka lub wykupu krzyżackich komturów, który zostali wzięci do niewoli w bitwie pod Grunwaldem. Być może, to rycerz strzegący skarbu koronnego lub inny, który jechał z poselstwem do Wielkiego Mistrza w sprawie uwięzionych komturów. Do tej pory „pokutuje” on za niewypełnioną misję…

Złowrogie łańcuchy…

Jeśli ktoś jednak chciałby usłyszeć szczęk łańcuchów czy „zamkowe” jęki polecamy zamki w Olsztynie (k. Częstochowy), Pieskowej Skale czy w Wenecji (k. Żnina nad Jeziorem Biskupińskim). O nieszczęśniku – Mikołaju Nałęcz Chwałowic, który rzekomo ma „szczękać” owymi łańcuchami mówiono różnie. Dla jednych był to pan gospodarny, mądry, sprawiedliwy, inni twierdzili, iż był wcieleniem wszelkiego zła. Za życia zadawał się z szatanem i stąd też uzyskał ów straszliwy przydomek: Diabeł Wenecki. Tak też w swej kronice nazywa go Długosz. Legenda głosi, iż pewnej nocy, gdy na weneckim zamku ucztowano hucznie i wesoło, znienacka rozszalała się burza, a w zamczysko uderzył piorun. Nikt z domowników ani z gości nie ocalał. Zamek zamienił się w ruinę, grzebiąc pod zwałami murów ogromne skarby. Pewnej nocy w ruinach weneckiego zamku schroniła się cnotliwa dziewica. Jej to właśnie Diabeł Wenecki ukazał się w całej okazałości. Nie był to już jednak dawny możny pan, a błagający o wyzwolenie udręczony człowiek.

„Nasze Damy”

I tu kolejny mit. Nie jest prawdą, że na murach, dziedzińcach czy salach zamkowych pojawia się jedynie „Biała Dama”. Faktem jest, że najwięcej podań mówi właśnie o „Białej Damie” tak jak w Grodnie, Krasiczynie czy Wiśniczu. Ale w Łańcucie pojawia się bowiem „Błękitna Dama”, a w Odrzykoniu (Kamieniec) zobaczyć można drobną postać w długiej, zielonej(!) sukni. Dama ta to dwórka karliczka, która przez Królową Bonę została oddana na dwór z Krakowa do cesarza Hiszpanii. Niestety, po kilku latach zmarła – zostawiając ostatnią wolę, że chce zostać pochowana w Polsce, gdyż bardzo tęskniła za krajem i Odrzykoniem. Tak się jednak nie stało… I tu jest coś innego niż opisują wszystkie podania. Nie ma szczęku kajdan, płaczu… Ta Zielona Dama pojawia się w zamku śpiewając, biegając i śmiejąc się!

Nawiedzone miejsca

Pewnie wiele osób zna legendę o „Czarnym psie” z zamku w Ogrodzieńcu. Ale nie każdy wie, że prócz „Białych Dam”, szczękających łańcuchach czy „Jeźdźcach bez głowy” i tętnieniu koni, są w Polsce (według podań) niewytłumaczalne – nawiedzone miejsca.

Lesko. Okolice Sanoka. Piękne wzgórze. Niemal każdy – chcąc mieć ciszę i spokój oraz przepiękny widok – wybudowałby tam dom. I tak się stało. Pewien magnat wybudował go, ale.. po kilku tygodniach w domu tym zaczęły drżeć firanki, świece zapalone w którymkolwiek miejscu domu zaczęły gasnąć… Właściciel szybko sprzedał dom. Niestety, po około dwóch tygodniach nowy właściciel chciał zwrócić dom, gdyż uznał go za nawiedzony. Jednak to nie wchodziło w rachubę. Nowy właściciel opuścił go. Nikt więcej, nie zamieszkał w nim na dłużej niż kilka tygodni. Pobliscy mieszkańcy orzekli: dom jest nawiedzony. Można w to wierzyć lub nie, ale nad domem zamieszkałym krążyły stada kruków. A co dziwne – w tym miejscu kruki nie zamieszkują… Jednak dom (a raczej jego ruina – stoi tam do dzisiaj).

Nowy Sącz. Można powiedzieć, że cóż takiego tam może być? Jakie duchy? A jednak… Podania głoszą, że w Nowym Sączu żył tzw. „Alchemik z Nowego Sącza”. Cóż takiego zrobił? Jego życie było trudne. Najpierw, pełen chwały i glorii był w Czechach, gdzie „zamieniał” metal w złoto. Niestety, pośród intryg i zasadzek został wtrącony do lochu. Wydostawszy się stamtąd ograbiony z niemal wszystkich jego „cudownych” proszków wrócił do Nowego Sącza, gdzie zmarł. Teraz, kiedy o północy z 31 grudnia na 1 stycznia ktoś zobaczy „Alchemika z Nowego Sącza” rozsypującego złote monety może liczyć na wielkie bogactwo w życiu.

Zjawy

Bolków, Grodziec, Pieskowa Skała czy Bytów: wszędzie tam są (zgodnie z relacjami świadków) zjawy i duchy. Ale.. wracając do Rydzyny tam można zobaczyć księdza-upiora oraz jego dwóch ministrantów. „Ksiądz” w zamkowej kaplicy odprawia mszę wraz z towarzyszącym mu ministrantem. Przed ołtarzem jednak zawsze klęczy „sucha” dama. Po „mszy” kobieta wybiega, a na zegarze wybija godzina pierwsza w nocy… Potem jeszcze kobieta wybiega i cała „magia” się rozwiewa we mgle.

Tekst: Wojciech Andrzej Szydłowski

Fot. Ewa Koralewska


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły