Zbawienna adrenalina

Z Krzysztofem Krawczykiem rozmawia Istvan Grabowski

• Zadziwiasz słuchaczy głosem, pracowitością i aktywnością koncertową. Co sprawia, że od pół wieku pozostajesz nadal wierny muzyce?

– Bo muzyka to moje życie. Może to zabrzmieć banalnie, ale dorzucę trochę brutalnej szczerości: tak naprawdę to ja nie potrafię niczego innego robić. Przekonałem się o tym szczególnie, kiedy na amerykańskiej emigracji życzliwi górale zaproponowali mi pracę fizyczną na budowie, konkretnie na dachu. Były okresy, szczególnie w poście, kiedy nie było pracy w klubach polonijnych. Wtedy to przekonałem się, co znaczy praca fizyczna. To nieprawda, że każdy się do niej nadaje. Pot mi zalewał oczy, a w końcu przestrzeliłem sobie rękę pistoletem do przybijania dachówek. A muzyka to dla mnie spełnienie tego, czego życzę każdemu; wykonywania zawodu, który się kocha. Pan Bóg dał mi szczęśliwie głos, wyrosłem w artystycznej rodzinie. Poza tym była rewolucja muzyczna z Elvisem i Beatelsami. Spotkałem właściwych ludzi na swojej drodze: Sławka Kowalewskiego, Mariana Lichtmana, Ryszarda Poznakowskiego, Jerzego Miliana, Wojtka Trzcińskiego, no i mojego menedżera od 39 lat Andrzeja Kosmalę. On mi nigdy nie pozwalał i nie pozwala odpocząć. Poza tym, lekarze mi mówią to, co mówili Mieczysławowi Foggowi: jak przestaniesz śpiewać – umrzesz. A ja nie wybieram się na tamten świat. Każdy koncert, każde nagranie to dla mnie zbawienna adrenalina.

• Twoja antologia polskich szlagierów to znakomita okazja do przypomnienia znanych i lubianych piosenek polskiej sceny muzycznej. Jak długo dojrzewałeś do tego projektu?

– Przez całe życie, a już szczególnie kiedy słuchałem tych piosenek często w chwili ich premiery. Nie będę ukrywał, że zazdrościłem wykonawcom tych piosenek, że mieli szczęście i trafili na takie znakomite utwory. Czy to był „Sen o Warszawie” Niemena, czy „Wieczór na dworcu w Kansas City” Skaldów, „Dwudziestolatki” Maćka Kossowskiego czy „Pamiętasz była jesień” Sławy Przybylskiej. Dziś po latach mogłem nagrać Polski Songbook. Dało mi to dużo satysfakcji i zrodziło pytanie, które Andrzej Kosmala przekuł w tekst piosenki: „Dlaczego dziś nie pisze nikt takich piosenek”. No właśnie dlaczego? A jeżeli nawet napisze, to kto zagra to w radio. Unirowniłowka i tyle.

• Czy jesteś zadowolony z uzyskanego efektu? Jak sprzedaje się ta płyta?

– Z efektu jestem zadowolony, a jak się sprzedaje? Nie mam precyzyjnych informacji, ale dziś wszystkie płyty sprzedają się nie najlepiej. Epoka płyt przechodzi do historii. Komputery panie, komputery! Ale na iTunesie i w Amazonie jestem i zapraszam. Także na You Tubie. Inne adresy są złodziejskie!

• Nigdy nie obawiałeś się wyzwań i eksperymentów. Niczym dziecko szczęścia, próbowałeś śpiewać we wszelkich możliwych stylach. Jaka muzyka wydaje ci się dziś najbliższa?

– Trudne pytanie. Śpiewałem w różnych stylach z dwóch powodów: Pan Bóg dał mi tyle talentu, że potrafiłem przeskakiwać z szufladki do szufladki. Nie chcę się chwalić, ale tym, co mi to zarzucali jako ułomność niech nie zapominają, że nie każdy to potrafi. Dlatego dla mnie, tak ważny jest Elvis Presley. Śpiewał różne stylistycznie piosenki, ale zawsze był to Elvis. Można mi wiele zarzucić, ale czy to że śpiewam pop, rock, country, biesiadę, piosenki cygańskie, kolędy, piosenki religijne, piosenki dla dzieci, tanga, walca tradycyjnego rock and rolla, Bregovica czy Smolika to chyba pozostaję wciąż Krawczykiem. I pewnie dlatego pozostaję na scenie 50 lat. Druga przyczyna, która udzieliła się chyba także mojej publiczności: ja zanudził bym się z Krawczykiem jednowymiarowym stylistycznie.

• Czego słuchasz w chwilach relaksu?

Przede wszystkim czarnej muzyki amerykańskiej.

• Cenisz sobie znajomość z wieloma młodszymi o pokolenie artystami, którzy pomogli Ci powrócić na listy przebojów.  Współpracowałeś przecież z Piaskiem, Norbim, Muńkiem Staszczykiem i Goranem Bregoviciem. Jak patrzysz na te próby z perspektywy lat?

– Nie wymieniłeś jeszcze Edyty Bartosiewicz i Ani Dąbrowskiej. Długo opierałem się duetom. To tyle problemów natury psychicznej, artystycznej oraz organizacyjnej. Już w latach 70. Andrzej Kosmala namawiał mnie na duet ze Zdzisławą Sośnicką. Nie byłem wtedy gotów by śpiewać do kobiety. To wydawało mi się takie sztuczne. Mój ojciec śpiewał w operetce. Strasznie mnie drażniło jak śpiewał do obcych kobiet: „Ach myszko to była słodka noc”. No, ale moje duety współczesne to już inny wymiar, to niezwykle wzbogacające doświadczenie. Ale nie dążę do nich. To musi sie narodzić jakby ze zbiegu wielu okoliczności. Teraz na przykład przy nagraniu najnowszej płyty, która ukaże się z okazji 50-lecia mojej drogi artystycznej, zeszły się moje drogi z czołową postacią polskiej sceny reagge Ras Lutą oraz ponownie z Norbim. Z Ras Lutą śpiewam piosenkę tytułową płyty „Pół wieku człowieku”, a z Norbim zabawną piosenkę „Ewy przepis na miłość” opowiadającą o kulinarnych umiejętnościach mojej żony Ewy.

• Co myślisz o Goranie?

– Wielka osobowość muzyczna i w ogóle osobowość. Pracę łączy z zabawą towarzyską, ale jest bardzo wymagający. Nigdy nie nagrałem tylu wersji każdego utworu. A osobowość jego objawia się też w rolach aktorskich, których się podjął w kilku filmach. Najdziwniejsze jest to, że jest młodszy ode mnie o 2 lata, a wygląda jak mój syn.

• Wielu naszych artystów próbowało zaistnieć w Ameryce. Masz na tym polu niemałe doświadczenia. Czy istotnie ktoś z naszych rodaków miał tam szanse zaistnienia?

– Moje doświadczenia nie są budujące. Ale trzeba próbować. Trzeba stać sie Amerykaninem także w myśleniu, o języku nie wspominając. Oczywiście myślę o przemyśle, że tak powiem piosenkarskim. Basi Trzetrzelewskiej się udało. W przemyśle muzycznym, gdzie liczy sie wartość, a nie okoliczności około muzyczne jest więcej szans, czego przykładem jest Michał Urbaniak i Adam Makowicz.

• Sprawdzałeś się w różnych stylach i klimatach. Powiedz, co śpiewasz, kiedy czujesz się zadowolony?

– W domu w ogóle nie śpiewam, chyba, że kolędy w Wigilię. Koncert przebiega według przyjętego scenariusza, a jak zmieniam repertuar to ze względu na publiczność, rodzaj imprezy, a nie według własnego samopoczucia.

• Nagrałeś ponad 600 piosenek. Czy słuchasz czasem swoich nagrań?

– Bardzo rzadko. Nie lubię, bo za każdym razem wydaje mi się, że mogłem to zaśpiewać inaczej.

• Barwne historie bogatego życia scenicznego spisałeś wspólnie z przyjacielem i wieloletnim menadżerem Andrzejem Kosmalą w książce „Życie jak wino”. Nie obawiałeś się odsłaniania pikantnych kulisów?

– Te pikantne kulisy dotyczą przede wszystkim przeszłości. Aktualności opiszemy w następnych wydaniach albo w innej książce. Po pierwsze nie chcemy rywalizować z tabloidami i brukowcami, a po drugie narażać się wszechpotężnym ludziom szoł biznesu. Nie chcemy taką książką sobie czegoś załatwiać, realizować porachunki. Opisywać lubimy czas przeszły dokonany, zamknięty, że tak powiem.

• Doczekałeś się wielu nagród festiwalowych, tytułów i trofeów. Czy dzięki nim czujesz się artystą spełnionym?

– Artystą czuję się spełnionym nie dzięki nagrodom i odznaczeniom, ale dzięki odbiorowi publiczności. Gram sporo koncertów, a na widowni widzę całe rodziny od dzieci do babci i dziadka. Zostać piosenkarzem rodzinnym to największe osiągnięcie. I to mój największy powód mojej radości i satysfakcji.

• Wielu pamięta Cię jako najzdolniejszego Trubadura. Z czego jesteś dumny?

– Najzdolniejszego? Mój menedżer Andrzej Kosmala, w tamtych latach jeszcze mi nie znany, uważał za najzdolniejszego Sławka Kowalewskiego. Ale swoje życie zawodowe związał ze mną, bo lubił Elvisa Presleya i Toma Jonesa i uznał, że na naszym rynku ja mogę być ich odpowiednikiem. Kowalewski mu się podobał, kiedy szukał polskiego Cliffa Richarda. A z czego jestem dumny? Że 50 lat przetrwałem i to w 2 ustrojach i przy 10 latach emigracji. I że po durnej, bujnej młodości się ustatkowałem, w monogamii z Ewcią wytrwałem 25 lat. No i wytrwałem z tym samym menedżerem 39 lat. Współpraca z Andrzejem to rekord światowy. Żaden artysta nie napisał książki ze swoim menedżerem.

• Niczym grzyby po deszczu przybywa konkursów i teleturniejów, które mają wyłonić nowe gwiazdy polskiej estrady. Nie przekłada się to jednak na wysyp młodych talentów. Jakiej rady udzieliłbyś młodym ludziom marzącym o karierze scenicznej?

– Dobrze śpiewać to dzisiaj przy takim kontakcie ze światem, przy możliwościach technicznych to nie wszystko. Trzeba znaleźć sposób na siebie, by wyróżnić się z tłumu i to nie dzięki kolorowym gazetkom. Jak Rodowicz, Sipińska, Niemen, Grechuta, Czerwone Gitary i inni mi współcześni startowali to mieli ludziom coś do powiedzenia nowego, swojego. Przez wrodzoną skromność nie wymieniłem siebie.


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły

  • Pozytywnie zakręcony

     • Od lat, stale otacza cię świat dźwięków. Czy rozważałeś kiedyś wybór innego zawodu? – Nigdy się nad tym nie …

  • W sztuce liczy się prawda

    Z Małgorzatą Markiewicz rozmawia Istvan Grabowski Foto: Jacek Heliasz, Wojciech Zieliński • Jerzy Stuhr przekonywał kiedyś, że śpiewać każdy może. …

  • Miałem ogromne szczęście

    Z Marcinem Wyrostkiem, wirtuozem akordeonu rozmawia Istvan Grabowski Foto: archiwum wykonawcy • Jest pan teraz ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. …