Lubię żyć intensywnie

Z Arturem Barcisiem, aktorem rozmawia Istvan Grabowski

• Jak to się stało, że zakompleksiony i nieśmiały chłopiec ze wsi pod Częstochową zapragnął być artystą i dopiął swego?

– Zapragnął, bo tak mu się wydawało, że będzie to umiał robić. Potwierdzało się to zresztą, co jakiś czas. Wygrywałem konkursy recytatorskie, śpiewałem piosenki, które bardzo się ludziom podobały. W końcu zdałem maturę i zdecydowałem, że będę startował do którejś z trzech szkół aktorskich. Za pierwszym razem udało mi się zdobyć wyjątkowo dużo punktów i zostałem studentem łódzkiej „filmówki”. Skończyłem uczelnię z wynikiem bardzo dobrym i mogłem szukać szczęścia w teatrze. Nie było to wcale łatwe, bo początkowo żaden z dyrektorów nie był zainteresowany moją osobą. Fuksem dostałem się do warszawskiego Teatru na Targówku.

• Każdy początkujący aktor ma wymarzoną rolę, jaką chciałby kiedyś zagrać. Czy udało się panu spełnić w takiej postaci?

– Zawsze marzyłem, aby zagrać Józefa Papkina w „Zemście” Fredry. Nikt jednak nie wpadł na pomysł, aby mnie w niej obsadzić, choć miałem wrażenie, że została napisana specjalnie dla mnie. Byłem tak mocno zdeterminowany, że zgodziłbym się dojeżdżać do teatru odległego od Warszawy, byle tylko grać w „Zemście”. Życie bywa nieprzewidywalne. Niespodziewanie Krystyna Janda zaproponowała mi rolę Papkina w spektaklu wystawianym w swoim Och-Teatrze. Spektakl jest kontrowersyjny, odczytany przez reżysera bardziej współcześnie, bez muru granicznego za to z drewnianym płotkiem. Czuję się w tym przedstawieniu jak ryba w wodzie.

• Przejawia pan wyjątkową aktywność zawodową. Ponad 90 ról filmowych i kilkadziesiąt ról teatralnych to nie lada wyczyn. Z którym reżyserem pracowało się panu najlepiej?

– Największe piętno wywarły na mnie spotkanie i praca z Krzysztofem Kieślowskim. Dostrzegł mnie w serialu filmowym „Odlot” i dwa tygodnie później zaprosił mnie do swego filmu „Bez końca”. Potem były znaczące epizody we wszystkich częściach „Dekalogu”. Cenię sobie też dokonania z innymi reżyserami: Andrzejem Barańskim, Wiesławem Saniewskim, Wojciechem Marczewskim, Krzysztofem Zanussim.

• Którą z kreowanych dotąd postaci wspomina pan szczególnie ciepło?

– Chętnie wspominam rolę Wasylki w „Znachorze” Jerzego Hoffmana, bo był to mój debiut na dużym ekranie, bezpośrednio po ukończeniu szkoły aktorskiej. Znaczącą była też rola brata Alojzego w filmie „Braciszek” Andrzeja Barańskiego.

• Czy łatwo uczy się pan roli?

– Nauka roli to dla aktorów mordęga, którą trzeba pokonać, by istnieć. Niestety, powoduje syndrom wiecznego ucznia. Jeśli rola jest filmowa, przychodzi dużo łatwiej. Nie ma strachu, że jak się człowiek pomyli, to będzie wpadka. W filmie można powtórzyć ujęcie. W teatrze się nie da. Dlatego staram się umieć tekst na pamięć, aby unikać przykrych niespodzianek.

• Ogromną popularność zapewnia panu kultowy serial „Ranczo”. Telewizja emitowała w tym roku siódmą serię, a podobno ma być jeszcze ósma. Czy po pierwszym czytaniu scenariusza spodziewał się pan, że rola Arkadiusza Czerepacha będzie równie nośna?

– W początkowej wersji rola Czerepacha nie była obsadzona i traktowano ją drugoplanowo. Nie godziłem się na przyjęcie jej, bo równolegle proponowano mi główną rolę w innym serialu. Nic jednak z tego nie wyszło. Wyraziłem zgodę na postać Czerepacha pod warunkiem, że zostanie ona ubarwiona, zagrana w kontrze do Tadzia Norka z serialu „Miodowe lata”. Chciałem, aby Czerepach wyglądał inaczej od Norka. Wymyśliłem mu peruczkę, sposób mówienia i chodzenia. Reszty dopełnili scenarzyści. Niebawem widzowie będą mogli oglądać dalszą część przygód bohaterów „Rancza”

• Czy aktor musi lubić postaci, które gra na planie?

– Niekoniecznie. Nie lubię Czerepacha, bo to wyjątkowa swołocz. Muszę jednak oddzielić siebie od postaci. Mogę jej nie lubić, ale muszę w niej być wiarygodny i prawdziwy.

• Jak długo przygotowuje się pan do roli?

– Zazwyczaj szybko wchodzę w postać. Jeśli scenariusz jest dobrze napisany, to intuicyjnie wyczuwam jak powinienem zagrać. Potem dodaję różne elementy, aby postać była bardziej prawdziwa. Wszystko zależy jednak od roli. Długo i gruntownie przygotowywałem się do postaci niepełnosprawnego Janka Kaniewskiego w serialu „Doręczyciel”. Kosztowało mnie to sporo czasu. Wybrałem się nawet do zakładu dla osób upośledzonych, gdzie prowadziłem warsztaty, a jednocześnie pilnie obserwowałem uczestników. To mi się bardzo przydało.

• Przed trzema laty ukazała się książka „Rozmowy bez retuszu”, w której wspólnie z Marzanną Graf odsłania pan kulisy własnego życia. Czy jest zadowolony z efektu?

– Raczej tak. Powiedziałem, co chciałem powiedzieć. I choć nie powiedziałem wszystkiego, sens wydania książki został spełniony. Początkowo nie podobała mi się propozycja Marzanny, abym się zwierzał, bo niby dlaczego. Żona długo utrzymywała, że będzie to przejaw megalomanii. Ostatecznie Marzanna przekonała mnie przesłaniem. Jeśli jakiś chłopiec z zapadłej wsi sądzi, że jego marzenia o wyrwaniu się do wielkiego świata są niemożliwe, to uwierzy w nie po przeczytaniu tej książki.

Może dostanie skrzydeł i uleci.

• Ciekawi mnie, z czym kojarzy się panu sukces.

– Nie wiem, czy jestem człowiekiem sukcesu. Jednak z punktu widzenia chłopca z Kokawy, gdzie się urodziłem, udało mi się wybić. Sukces kojarzy mi się z szacunkiem ludzi. Jeśli moja praca zyskuje uznanie, ludzie przychodzą mnie oglądać i cenią moje aktorstwo, to jest to przejaw szacunku, na którym najbardziej mi zależy. Człowiek powinien poświęcić życie, aby ludzie go szanowali.

• Czy dotychczasowe dokonania traktuje pan jako spełnienie młodzieńczych marzeń?

– Zdecydowanie tak. Nie spodziewałem się, że będę popularnym aktorem i otrzymam możliwość pracy z takimi tuzami reżyserskimi i aktorskimi, jak mi się spełniło.. Jestem zadziwiony, że nie omija mnie szczęśliwa passa. Zawsze bardzo serio traktowałem swoje zajęcie i nawet najmniejszy epizod traktowałem jakby to była życiowa rola. Tylko wtedy ten zawód ma sens.

• Udziela się pan w teatrze, na planie filmowym i estradzie, a ponadto reżyseruje i podkłada głos w dubbingowanych filmach dla dzieci. Co napędza pana do wciąż nowych zadań?

– Lubię żyć intensywnie. Wszystko, czym się zajmuję, sprawia mi ogromną frajdę. Nawet, jeśli bywam bardzo zmęczony, jak dziś, to nie narzekam. Intensywne życie daję mi satysfakcję. Czuję się potrzebny i nie zamierzam odchodzić na emeryturę w wieku 68 lat. Aktor musi grać żeby żyć. Jeśli zdrowie mi dopisze, będę grał do końca życia.

• Jak przy tylu różnorodnych zajęciach znajduje pan czas na felietony zamieszczane na własnej stronie internetowej?

– Pasjonuję się Internetem od 14 lat. Coraz częściej brakuje mi czasu, ale staram się pisać. Głównie dlatego, że wypowiadam się na tematy, które mnie poruszają. Felietony to mój głos w debacie, jaka toczy się w kraju. Piszę też powiastki o naszej kondycji społecznej w portalu „Na temat”.

• Aktorstwo to w pańskim przypadku zawód czy przyjemność?

– Przede wszystkim moja praca, ale czerpię z niej mnóstwo przyjemności.

• Co, poza satysfakcją daje panu uprawianie tej profesji?

– Pieniądze, które nie za bardzo mnie interesują. W moim domu finansami zajmuje się żona Beata. Nie umiem powiedzieć dokładnie, ile ma na koncie i specjalnie mnie to nie obchodzi. Często zdarza mi się pracować za darmo. Ważna jest natomiast wolność, jaką dają pieniądze. Dzięki nim mogę pozwolić sobie na zakup tabletu, smartfona, czy ulubionych kanałów telewizji satelitarnej. Mogę też dokonywać wyboru i nie zagrać w filmie, który mi się nie podoba.

• Żyje pan w zwariowanym i szybkim świecie. Gdzie udaje się panu wypoczywać i regenerować siły?

– W domu na obrzeżach Warszawy. Mieszkam prawie w lesie. Mam piękny ogród, gdzie czuję się swobodnie. Wszystkich znam dookoła i wszyscy są mi życzliwi. W takiej atmosferze można ładować akumulatory.

• Podobno sprawdza się pan wybornie w roli domowego kucharza. Jak na pańskie zdolności kulinarne reaguje rodzina?

– Z apetytem. Nieskromnie powiem, że gotuję bardzo dobrze. Ostatnio praktykuję w kuchni śródziemnomorskiej.  W domu wzajemnie się z żoną uzupełniamy. Nie ma podziałów na prace męskie i żeńskie.

• Czy ma pan hobby niezwiązane z aktorstwem?

– Jasne, że mam. Największą moją pasją jest piłka nożna, choć generalnie jestem zagorzałym kibicem sportowym. Szalenie lubię tenis i lekkoatletykę. Dlatego zakupiłem sobie wszystkie dekodery, umożliwiające oglądanie ważnych wydarzeń sportowych. Żona nie podziela moich pasji, ale nagrywa każdy mecz, kiedy nie ma mnie w domu. Po powrocie nie mogę oderwać się od telewizora. Doszedłem do wniosku, że dobry sport jest lepszy od sztuki. Nigdy nie można przewidzieć finału.

• Czego pan w sobie nie lubi?

– Jest parę takich rzeczy. Z różnych powodów nie udało mi się nauczyć solidnie żadnego obcego języka i za granicą czuję się jak inwalida. Kiedy mój syn Franek mówi biegle po angielsku, potwornie mu zazdroszczę. Uważam, że współczesny człowiek powinien mówić płynnie przynajmniej w jednym obcym języku.

• Czy spełniły się pańskie marzenia?

– Oczywiście, nie wszystkie. Największym marzeniem jest zachowanie sprawności. Zawód aktora wymaga końskiego zdrowia. Nikogo nie obchodzi czy podczas spektaklu boli mnie głowa, noga, czy brzuch. Chciałbym jak najdłużej zachować sprawność, aby nic mi nie dolegało. Ponieważ często poddaję się różnym badaniom, żona uważa mnie za hipochondryka.


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły

  • Pozytywnie zakręcony

     • Od lat, stale otacza cię świat dźwięków. Czy rozważałeś kiedyś wybór innego zawodu? – Nigdy się nad tym nie …

  • W sztuce liczy się prawda

    Z Małgorzatą Markiewicz rozmawia Istvan Grabowski Foto: Jacek Heliasz, Wojciech Zieliński • Jerzy Stuhr przekonywał kiedyś, że śpiewać każdy może. …

  • Miałem ogromne szczęście

    Z Marcinem Wyrostkiem, wirtuozem akordeonu rozmawia Istvan Grabowski Foto: archiwum wykonawcy • Jest pan teraz ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. …