Sentyment do prowincji

Z Janem Kondrakiem, liderem Lubelskiej Federacji Bardów rozmawia Istvan Grabowski

• W tym roku przypada 15-lecie istnienia waszego zespołu. Czy mógłbyś przybliżyć jego credo?

– Od lat jest ono niezmienne. To trochę oksymoron – działać wspólnie, zachowując własną swobodę. Federacja zezwala na wolność twórczą, a wszyscy w niej występujący stanowią dla siebie fachowe wsparcie, zaplecze duchowe i inspirację twórczą. Nigdy nie stawialiśmy sobie za cel kariery estradowej. Toczy się ona na zasadzie dryfu. Jesteśmy bardzo znani, ale głównie na Lubelszczyźnie i wschodzie kraju. Na zorganizowanie koncertu w Poznaniu, Wrocławiu czy Szczecinie trzeba się mocno napracować. To m.in. efekt nieobecności naszej muzyki w komercyjnych stacjach radiowych. Na szczęście nie zapomina o nas telewizja. Federalizacja rzadko którym wykonawcom wychodzi na dobre. Nam się udaje, bo przyjęliśmy styl piwnicy artystycznej. Jest kilku niezależnych wykonawców i każdy stara się wnieść do zespołu coś własnego. Stąd programy mają formułę składanki rozmaitych przemyśleń. Robimy raz to, innym razem tamto. Nie grozi nam raczej monotonia.

• Piwnica artystyczna kojarzy mi się z delikatnością, kameralnym nastrojem, a wy często dajecie koncerty w dużych salach, ba, nawet na stadionach.

– To prawda. Graliśmy na lotnisku w Białej Podlaskiej przed zespołem Boney M., gdzie słuchało nas ponad 30 tysięcy ludzi i na nowojorskim stadionie Gorky Park dla 7 tysięcy Polonusów. Wcześniejsze zespoły tego typu jak Bim Bom, STS czy krakowska Piwnica Pod Baranami mogły liczyć na mecenat państwowy. My zaś, w przeciwieństwie do sławnych poprzedników, możemy liczyć tylko na własne sposoby dotarcia do odbiorcy. Z tego też powodu używamy nie tylko koloru i finezji przynależnej grupom piwnicznym, ale siły rockowego brzmienia, zezwalającej przebić się przez szum konkurencji. Jesteśmy obecnie jedyną w kraju piwnicą artystyczną korzystającą z masy dźwięku. Nie plumkamy delikatnie, ale walimy po uszach. Nie ma u nas miejsca na szemranie, tylko rzetelne śpiewanie. Nie wszystkim się podoba taki styl, ale pozwolił nam on przetrwać 15 lat.

• Wspomniałeś o związku artystycznym niezależnych wykonawców. Powiedz zatem, co trzyma was tak długo razem?

– Po pierwsze zdołaliśmy uniknąć rozczarowań, jakie niekiedy prowadzą do przetasowań personalnych a nawet krachu zespołu. Zanim przystąpiłem do Federacji Bardów przeżyłem wszelki możliwe wątpliwości, zgryzoty i rozczarowania. Mogłem przestrzec młodszych kolegów, co może ich spotkać niebawem i jak nie zwariować w przypływie powodzenia. Elementem cementującym naszą grupę może też być fakt, że poza Federacją nie udało się nikomu z nas nawiązać bardzo dobrych relacji z publicznością. Mamy takie niepisane zalecenie wewnętrzne, że każdy powinien nagrywać solowe płyty i dążyć do osobistego rozwoju. Piosenki (zwłaszcza te najlepsze) powstają w zaciszu domowych pieleszy, a dopiero na próbach zespołowych nadajemy im pożądany kształt i ostateczną interpretację. Cieszy mnie fakt, że nie zostaliśmy przyjaciółmi na siłę. Unikamy nadmiernego spotykania się poza sceną. Nasze kontakty mają charakter czysto zawodowy i dlatego nie mieliśmy przez tyle lat poczucia przesytu siebie. Na scenie staramy się ze sobą konkurować. W wyniku rywalizacji twórczej rodzi się pozytywna energia, inspirująca do dalszego działania.

Jesteście Federacją Bardów. Co znaczy dla ciebie być bardem?

– W moim odczuciu bard niczym żołnierz słowa jest nieustannie na publicznej służbie. Zna mity swego narodu i potrafi je redefiniować, dostosowywać do bieżących realiów. Dziś informacja przenosi się z szybkością światła, a bard ma ją przetwarzać, dostosowując ją do aktualnych schematów społecznych. Większość wykonawców estradowych spełnia jedynie funkcję usługową, typowo rozrywkową. Natomiast bard rozrywkowym może być minimalnie. Maksymalnie ma skupiać się na treści. Wspierająca go forma muzyczna pełni tylko rolę mamidła przyciągającego uwagę słuchaczy. Bard w przeciwieństwie do modnego piosenkarza, śpiewa niemal wyłącznie o rzeczach ważkich, z trudem ulegających przedawnieniu.

Porozmawiajmy nieco o tobie. Podobno tuż po maturze wstąpiłeś do Uniwersytetu Ludowego na Podkarpaciu. Czy teraz po latach masz wrażenie, że spełniły się twoje ówczesne marzenia?

– Zdecydowałem się zostać słuchaczem tego uniwersytetu, bo gwarantował mi indywidualny rozwój intelektualny. Do miasta było daleko, nie mogłem liczyć na jego uciechy, ale przez rok miałem stały dostęp do świetnie zaopatrzonej biblioteki, sali teatralnej i pianina. Nie pozostawało nic innego, jak czytać, chłonąć, kształcić umiejętności. Nie zostałem instruktorem teatralnym niosącym na wieś kaganek oświaty, ale wiedza tam zdobyta była mi przydatna przez długie lata.

• Powiedz, czy to z sentymentu do prowincji stworzyłeś w Józefowie Festiwal Piosenki Ekologicznej?

– Sentyment do prowincji jest ewidentny w mojej biografii i wcale się tego nie wstydzę. Zdecydowałem się uruchomić festiwal na Roztoczu z powodów rodzinnych.

Z tych okolic wywodzą się moi rodzice. Na Roztoczu spędzałem wakacje i ten region zawsze będzie kojarzył mi się z przyjemnością. Dość łatwo dogadałem się z władzami samorządowymi Józefowa i przez 14 lat odpowiadałem za organizację festiwalu. Teraz miejscowi radzą sobie beze mnie, choć bywam tam latem jako gość. Starałem się pokazywać na scenie wszystko, co było aktywne na Lubelszczyźnie. Ponieważ pojmuję ekologię z różnorodnością systemową, na jednej estradzie koncertowały zespoły rockowe i śpiewacze grupy KGW, formacje hip-hopowe obok metalowych, a nawet parających się muzyką religijną. Wszystko na ambitnym poziomie. Na festiwalu nigdy nie dochodziło do burd, awantur czy połajanek, choć wykonawców tyle dzieliło muzycznie i stylistycznie.

• Która z twoich fascynacji była pierwsza – literatura czy śpiewanie?

– Śpiewakiem zostałem nieświadomie w wieku lat trzech i ponoć szło mi nieźle. Kiedy moi rodzice grali w wiejskim teatrze amatorskim, jak zabawiałem ludzi śpiewem na czas zmiany kostiumów i dekoracji. Świadomie wybrałem literaturę. Po przeczytaniu wszystkich woluminów z biblioteki szkolnej zapragnąłem jak najprędzej zostać pisarzem. Chciałem zabierać publicznie głos w ważkich kwestiach.

• Gdzie doskonaliłeś umiejętności wokalne?

– Jestem samoukiem. Śpiewać uczyłem się przy płytach z piosenkami Czesława Niemena. Godzinami usiłowałem go naśladować. Po licznych próbach i niepowodzeniach dostrzegłem w głosie pewne zbieżności skalowe i barwowe. Kiedy dorosłem, uświadomiłem sobie trzeźwo, że moje zdolności wokalne odbiegają jednak od talentu głosowego Niemena. Z tego powodu wybrałem inny sposób stworzenia czegoś niepowtarzalnego. Miałem łatwość pisania, więc połączyłem tworzone przez siebie słowa z melodią. To z czasem doprowadziło mnie na ścieżkę barda.

• Uchodzisz za filar Lubelskiej Federacji Bardów. Czujesz się w niej bardziej śpiewającym poetą, czy też wokalistą z poetycką duszą?

– Tak naprawdę to jestem organizatorem i konferansjerem formacji. Mam w niej za mało miejsca, aby spełnić się w pełni jako wykonawca. Dlatego wybrałem rolę chłodnego mentora. Czego nie zrealizuję pisaniem, wypowiadam na scenie. Czuję się w tym potrzebny, nawet oryginalny. Jako konferansjer sklejam odmienne światy wyobraźni. Im jestem starszy, tym bardziej wiem, jak ważyć wypowiadane słowa. Nie narzucam się kolegom z moimi tekstami, gdyż ich styl jest mocno indywidualny i zawęża grupie grono odbiorców.

• Krytycy nazywają cię aktywnym propagatorem twórczości literackiej Edwarda Stachury. Co urzekło cię w jego dorobku, że nagrałeś cztery płyty solowe i jedną z zespołem wypełnione jego utworami?

– Przez lata byłem zafascynowany językiem Stachury. Uważałem go nawet za największego pisarza naszej literatury, który z niezrozumiałych powodów odszedł z tego świata samowolnie. Po tragicznej śmierci zabiegałem, aby ludzie tak łatwo o nim nie zapomnieli. Pierwszym impulsem było poczucie odpowiedzialności za dorobek twórczy mojego guru. Jak szalony jeździłem z gitarą i śpiewałem, gdzie tylko się dało jego wiersze.

• Lubisz podkreślać, że Edward Stachura był nie tylko świetnym literatem, ale też artystą. Jak należy rozumieć to pojęcie w stosunku do jego osoby?

– Nie jest tajemnicą, że pisarz stanowi część artysty, zaś artysta jest wszechogarniającą osobowością. Oddaje swoje życie na potrzeby innych ludzi. W wyraźny sposób zaznacza własną odmienność, zbiera wiedzę i energię od swego narodu. Przetwarza je przez własny umysł i próbuje potem oddać innym w ulepszonej formie. Innymi słowy, artysta jest osobowością totalną posługującą się różnymi dziedzinami sztuki. Nie można go zaszufladkować w jednym pojęciu estetycznym. Stachura taki właśnie był. Potrafi wyjść poza literacki schemat. Jako pierwszy dostrzegł, że język polski jest fleksyjny, ale i pozycyjny. Udowodnił to jednym zdaniem „się szło”. Zamienił partykułę „się” w podmiot. Pokazał, co da się uzyskać na zabiegach gramatycznych i składniowych. Wcześniej pisarze stosowali wiele chwytów czysto gramatycznych, dotyczących jednego słowa. Stachurze udało się budować całe związki frazeologiczne. Czerpiąc doświadczenia z innych języków potrafił przemodelować zdania i uzyskiwać nowe wartości estetyczne języka.

• Od śmierci Stachury minęły 34 lata. Czy w twoim odczuciu jego spuścizna literacka cieszy się nadal zainteresowaniem czytelników?

– Chyba tak, skoro jego dzieła są często wznawiane. Jeśli wydawcy decydują się na taki krok, ktoś te książki najwyraźniej kupuje. Wiersze i poematy Steda są w nieustannym obiegu. Na koncertach Starego Dobrego Małżeństwa są wciąż komplety, a Anna Chodakowska od lat gra z powodzeniem spektakl oparty na jego tekstach. Ja także często śpiewam jego utwory. Ogień legendy Steda z lat 80. nieco przygasł, ale on sam jest ciągle postacią fascynującą dla rzeszy artystów.

• Podobno lubisz muzykę kresową i rosyjską. Powiedz czego słuchasz, gdy nie musisz śpiewać?

– Najchętniej krótkich form np. miniatur klasycznych. Chętnie sięgam po płyty z kunsztowną muzyką Fryderyka Chopina.

• Z czego jesteś dumny jako wykonawca i autor mnóstwa piosenek?

– Mam wrażenie, że we mnie zawsze było więcej pokory niż dumy. Bywam zadowolony z tego lub owego, ale zwykle bardzo krótko. Z moich obserwacji wynika, że samozadowolenie zabija napęd twórczy, a ja ciągle mam chęć rozwijać się. Jestem zadowolony, że udało mi się nagrać i wydać tyle płyt, choć żadna z nich nie dała mi maksymalnej satysfakcji.


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły

  • Pozytywnie zakręcony

     • Od lat, stale otacza cię świat dźwięków. Czy rozważałeś kiedyś wybór innego zawodu? – Nigdy się nad tym nie …

  • W sztuce liczy się prawda

    Z Małgorzatą Markiewicz rozmawia Istvan Grabowski Foto: Jacek Heliasz, Wojciech Zieliński • Jerzy Stuhr przekonywał kiedyś, że śpiewać każdy może. …

  • Miałem ogromne szczęście

    Z Marcinem Wyrostkiem, wirtuozem akordeonu rozmawia Istvan Grabowski Foto: archiwum wykonawcy • Jest pan teraz ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. …