Ziemia to nasz wspólny kapitał

Kupujcie ziemię, już jej nie produkują – te słowa Marka Twaina pasują do obecnych czasów. Ziemi rolniczej ubywa, że jej ceny cały czas zwyżkują. W Holandii za  hektar trzeba zapłacić 48 tys. euro, w Polsce zaś ponad 6 tys. euro. Średnio w UE jest to wydatek rzędu 17 tys. euro.

W latach  90. można było znaleźć w naszej prasie ogłoszenia: kupię dom na wsi z samym siedziskiem, ale bez ziemi rolnej. Postrzegana była wówczas ona jako potencjalne obciążenie. Nie przynosiła żadnego pożytku, a trzeba było za nią płacić podatek rolny. Na niektórych terenach oferowano hektar gruntu za cenę jednomiesięcznych średnich poborów. Nasze wejście do Unii Europejskiej i wprowadzenie dopłat bezpośrednich przywróciło ziemi rolnej wartość rynkową. Na szczęście nie jest tak, jak było to w okresie międzywojennym, gdy ceny pól w małorolnych województwach krakowskim i lwowskim należały do najwyższych w Europie. Ich uprawa nie miała jakiegokolwiek związku z możliwymi do osiągnięcia dochodami. Obecnie ceny ziemi rolnej wahają się od 20 do 30 tys. zł za hektar. Średnio jest to 6 389 euro za hektar. W porównaniu do takich krajów jak Holandia, Malta, Dania czy Belgia są one niskie, ale znacznie wyższe niż w krajach nadbałtyckich, na Słowacji, Węgrzech czy w Bułgarii, gdzie zakup hektara ziemi to wydatek od tysiąca do nieco ponad dwa tysiące euro. W Holandii kosztuje ona 48 tys. euro, a na Malcie aż 130 tys. euro za ha. U nas ziemia stale drożeje – w ostatnim roku ten wzrost wyniósł 16 proc. Dużo zależy od jej bonitacji, regionu kraju i usytuowania pól. Osobna jest sytuacja terenów położonych niedaleko wielkich miast oraz tych, na których planowane są duże inwestycje. Tu ceny mogą być wielokrotnie wyższe. Właściciele pozbywają się gruntów o takich walorach niechętnie, licząc na to, że będą stopniowo drożały. Ziemia w związku z ogólnym ruchem cen w całym kraju i przewidywanym dalszym wzrostem traktowana jest dziś jako dobra lokata kapitału. Wkrótce. przybędą nowi gracze na rynku obrotu ziemią. 30 kwietnia 2016 r. kończy się bowiem okres ochronny na zakup jej przez cudzoziemców. Polska, tak jak i inne kraje unijne, ma  rozwiązania, które już teraz uniemożliwiają jej masowy wykup. Regulacje należy jeszcze bardziej uszczelnić, by ziemia nie trafiała w ręce spekulantów, lecz by jej posiadaczami zostawali ci, którzy chcą na niej gospodarować.

Zmienia się pejzaż

Nie trzeba być uważnym obserwatorem, by zobaczyć, że pejzaż polski zaczyna się zmieniać od lat 90. w przyspieszonym tempie. Tam, gdzie kiedyś były starannie koszone łąki i wypasane pastwiska, zaczęło przybywać dzikich traw, żółknących już w lipcu. Kiedy zaś po zebraniu zbóż nie podorywano ściernisk, uruchamiano proces dziczenia pola. W pierwszym roku wyrastają na nim chwasty roczne, w drugim już wieloletnie, trudne do wytępienia, a za trzy-cztery lata zaczynają pojawiać się krzewy i drzewa. Powstrzymać ten proces mogło koszenie ugorów i dzięki temu część ziemi wróciła do produkcji, gdy warunkiem otrzymania dopłat bezpośrednich stało się jej użytkowanie. Jednak od lat 90. aż 10 proc. gruntów rolnych przekształciło się w odłogi. Obecnie śledzenie tendencji wyłączania gruntów z produkcji jest nieco utrudnione, gdyż zgodnie z unijnymi wytycznymi zmieniła się metodyka gromadzenia danych o odłogach i ugorach. W latach 2000-2005 podawano wspólną powierzchnię odłogów i ugorów – 9,4 i 8,4 proc. całkowitego areału gruntów. A w latach późniejszych powierzchnię ugorów i odłogów obliczano w odniesieniu do powierzchni gruntów ornych. Analiza regionalna powierzchni odłogowanych, wykonana w województwie dolnośląskim na podstawie zdjęć satelitarnych, może wyjaśniać, skąd biorą się tak duże różnice. Wykazała ona udział odłogów na poziomie 2,2 proc. całkowitej powierzchni, ale aż 10 proc. w przypadku użytków zielonych. Wynika to z głębokiego spadku hodowli bydła w tym rejonie. Niekorzystne zmiany, choć trudniej zauważalne, zachodzą na polach będących w uprawie. Gleboznawcy alarmują, że w warunkach polskich zaprzestanie na wielkich obszarach nawożenia organicznego skutkuje degradacją gleb. Coraz mniej w nich próchnicy, coraz mniejsza pojemność wodna i coraz wyższe zakwaszenie.

Presja na środowisko

Na tę tendencję nakłada się zmniejszające zużycie nawozów wapniowych. W sytuacji, gdy wiele gospodarstw działa na granicy opłacalności, dla rolników oczywiste jest stosowanie nawozów azotowych, bo od tego zależą zbiory w bieżącym roku. Nawozy wapniowe, oddziałujące długofalowo, nie są uważane za niezbędne. Ich brak powoduje w naszych warunkach klimatycznych zmiany odczynu gleb. W 1990 r. wysiewano 1,7 mln ton nawozów wapniowych, a w 2012 r. nieco ponad 0,5 mln ton. W tym samym czasie stosowanie innych nawozów mineralnych wzrosło o 300 tys. ton, Przy tym należy zaznaczyć, że na glebach zbyt kwaśnych ich efektywność maleje i zwiększenie dawek, coraz bardziej kosztowne, nie zwiększa produkcyjności. Rezygnacja z nawożenia organicznego i wynikające z tego zmniejszenie się zawartości próchnicy, skutkuje spadkiem pojemności wodnej gleb. Jest to niekorzystne, gdyż na ogromnych obszarach mamy nie uregulowane stosunki wodne. Okresowe susze lub nadmierne opady prowadzą do dużych strat w uprawach. Przez wiele lat zaniedbywane były melioracje. Dopiero dzięki funduszom unijnym jest szansa na znaczącą poprawę gospodarki wodnej. Niekorzystne jest to, że w wielu regionach kraju nastąpiło załamanie hodowli bydła. Spadek pogłowia bydła ogółem, w tym krów mlecznych, sięgnął 50 proc. Jeszcze w 1985 r. rolnicy trzymali w oborach 11 mln sztuk bydła, gdy w 2012 r. niewiele ponad 5 mln. sztuk. Mamy też do czynienia z koncentracją produkcji zwierzęcej i zupełnym odrywaniem jej od produkcji roślinnej. Powstają więc obszary, gdzie presja na środowisko, związana z wielkostadną hodowlą, jest bardzo silna. Tak jest choćby na Podlasiu, gdzie wokół mleczarni skupia się na dużą skalę chów krów mlecznych. Z drugiej strony są całe połacie kraju, gdzie tych zwierząt już nie widać. Nawet w dużych wsiach jest zaledwie jedna – dwie krowy lub wcale, podczas gdy jeszcze 25 lat temu było ich po kilkadziesiąt.

Znika szachownica upraw

Zmniejsza się areał gruntów wykorzystywanych rolniczo. Obecnie 10,4 mln ha zajętych jest pod uprawy, gdy w 1989 r. o ponad 3,9 mln ha więcej. Najbardziej dynamiczny spadek ilości gruntów ornych nastąpił w latach 1989 -1996, gdy powierzchnia upraw zmniejszyła się o 2 mln ha. Zmieniła się struktura zasiewów. Znacznemu ograniczeniu uległy uprawy okopowych – ziemniaków o 80 proc., buraków cukrowych o 50 proc. Liczba rolników uprawiających buraki cukrowe zmalała w stosunku do 2003 r. o ponad połowę, największe ubytki wystąpiły na najmniejszych plantacjach. W rezultacie tych zmian doszło do koncentracji produkcji. Mniej uprawia się też roślin motylkowych. Zwiększył się za to aż o 75 proc. udział zbóż, głównie pszenicy i pszenżyta. Ten wzrost monokultur w strukturze zasiewów ma negatywne skutki. Prowadzi bowiem do zubożenia biologicznego ziem rolnych. Jadąc samochodem czy pociągiem, widzi się nie szachownicę upraw, lecz ogromne połacie pól zasianych zbożem. Tak jest chociażby na Warmii i Mazurach, gdzie ziemie po upadłych PGR przejęli na początku dzierżawcy, którzy po latach stali się ich właścicielami. Gospodarują na setkach, a nawet tysiącach hektarów, siejąc rok po roku zboża. W rezultacie   na dużych obszarach nie ma już racjonalnego zmianowania. Wpływa to niekorzystnie na gleby, zwiększa też koszty produkcji ze względu na konieczność silniejszej ochrony chemicznej upraw. Unia coraz bardziej odchodzi od ekstensywnej produkcji rolnej i stawia na powiększanie bioróżnorodności. Ubytek ziemi zajętej pod uprawy rolnej ma swoje negatywne konsekwencje dla całej przyrody. Zachodzą niekorzystne zmiany w faunie i florze. Na polach coraz rzadziej można spotkać kuropatwy, bażanty czy zające.  Na łąkach znikają gatunki roślin, które wymagają regularnego koszenia, by mogły się odnawiać. Zwiększa się też presja na zasoby środowiskowe ze strony pozarolniczej działalności człowieka. Rozbudowywana infrastruktura drogowa pochłania wiele gruntów wykorzystywanych dotąd rolniczo. W podmiejskie gminach na polach buduje się całe osiedla, a wzdłuż autostrad powstają wielkie magazyny i hurtownie.

Szczególna ochrona najlepszych gleb

Sytuację pogarsza brak w wielu gminach planów przestrzennego zagospodarowania. To powoduje, że właściciele gruntów mogą nimi swobodnie dysponować, zwłaszcza, że zostały poluzowane przepisy dotyczące odrolnienia. Nawet najlepsze ziemie przeznaczane są na cele nierolnicze. W stolicy ogromne osiedle mieszkaniowe wzniesiono na bardzo dobrych glebach. A powinny one być pod szczególną ochroną. Niestety, ale tak nie jest. Nadal stanowią one znaczący udział (w 2010 r. aż 31 proc.) w całkowitej powierzchni użytków rolniczych przeznaczanych na cele nierolne. Te najbardziej cenne ziemie mają znaczenie nie tylko dla bezpieczeństwa żywnościowego kraju, pełnią też wiele funkcji środowiskowych. Zmniejszanie się ich areału prowadzi do pogorszenia  jakości środowiska naturalnego, zubożenia bioróżnorodności, retencji wodnej, mikroklimatu i jakości powietrza. Te niekorzystne  zmiany dotyczą  przede wszystkim obszarów podmiejskich, które podlegają obecnie intensywnej urbanizacji. Unia stawia na europejski model rolnictwa, które wzbogaca, a nie zuboża środowisko. Należy oczekiwać, że będzie wymuszała taki sposób gospodarowania, by najmniej szkodzić naturze, a to oznacza między innymi ochronę najcenniejszych gleb.

Tekst: Teresa Hurkała

Fot. Wiesław Sumiński

 


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły