Nadal kręci mnie scena

Z Urszulą rozmawia Istvan Grabowski

Foto: archiwum wykonawczyni

• Śledzę pani karierę od pierwszych nagrań z Budką Suflera. Z tym większą przyjemnością przesłuchałem nagrania z płyty „Wielki odlot 2”. Co skłoniło panią do przypomnienia szlagierów sprzed trzech dekad? Brzmią one podobnie, a jednak inaczej.

– Cieszę się z naszego ponownego spotkania. Głównym powodem nagrania tej płyty jest mój artystyczny jubileusz. Chciałam go jakoś zaznaczyć, wysłać fanom czytelny sygnał. Piosenki na tym albumie rzeczywiście brzmią podobnie, choć inaczej. Odbieram to jako komplement. Świadomie chcieliśmy odtworzyć wiernie klimat lat 80., ale z uwagi na postęp technologiczny brzmią one dużo lepiej i to jest plus tego wydawnictwa.

Pamiętam, że tamta płyta powstawała w nerwowej atmosferze. Przy realizacji nowej mieliśmy dużo frajdy.

• Wśród muzyków realizujących nowe nagrania znalazłem nazwisko Sławomira Piwowara, dawnego instrumentalisty zespołu Czesława Niemena, z którym pracowała pani przed osiemnastu laty. To znak, że niektóre znajomości mogą przetrwać długą próbę czasu.

– Oczywiście. Sławek jest wspaniałym muzykiem. Bardzo szczerym w tym, co robi. Przede wszystkim jednak jest wspaniałym człowiekiem i przyjacielem. Lubię pracować z ludźmi, od których emanuje sympatia i pozytywna energia. To szalenie ważne w pracy artystycznej.

• W zestawie utworów umieściła pani tylko dwie premiery. Czy są one zapowiedzią następnych niespodzianek studyjnych?

– Zgadza się. Wkrótce planuję rozpoczęcie pracy nad kolejną płytą studyjną. Mam kilka prawie gotowych kompozycji, które z różnych względów nie znalazły się w poprzednim wydawnictwie „Neony snu”. Zamierzam też stworzyć z zespołem nowe utwory. Prawdopodobnie będą one wynikiem wspólnego jamowania. Każdy z muzyków ma swoje przemyślenia i doświadczenia. Wierzę, że ich suma zaowocuje udaną, rockową płytą.

• Cofnijmy się w czasie o trzydzieści lat. Muzycy Budki po wcześniejszych próbach z Anną Jantar, Anetą Łastik, Izabelą Trojanowską i Danutą Błażejczyk poszukiwali nowej, zdolnej wokalistki, która z marszu podbije rynek. Jak to się stało, że wybrali panią?

– Z mojej perspektywy wyglądało to tak: Rysio Kniat, poznański muzyk, którego kompozycje nagrywałam wcześniej w łódzkim i poznańskim studiu radiowym, postanowił dotrzeć do popularnej wówczas Budki Suflera i zarekomendować mnie Romkowi Lipko. Trochę to trwało, ale Romek wyraził zgodę na nagranie ze mną kilku piosenek w poznańskim studiu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie będzie to jednorazowa przygoda. Miłym zaskoczeniem było przyjęcie utworów przez słuchaczy.

• Co myślała pani po pierwszych próbach w studiu? W tym czasie Krzysiek Cugowski szukał szczęścia z wrocławskim Spiskiem.

– Przyznam się panu, że byłam mocno zestresowana. Stawiałam sobie wysoką poprzeczkę i bardzo mi zależało, aby próby nie wypadły słabo. Jednak samą pracę nad pierwszymi kompozycjami Lipki pamiętam jak przez mgłę. Wiele się od tamtej pory wydarzyło.

• Wystrzałowa płyta z Budką okazała się szlagierem wydawniczym, dzięki któremu pani nazwisko poznała cała Polska. Nie znaczy to wcale, że nie próbowała pani śpiewać wcześniej. Czy po zdobyciu Złotego Samowara w wieku siedemnastu lat miała pani wrażenie, że estrada będzie pani przeznaczeniem?

– Kiedy jako mała dziewczynka uczyłam się podstaw muzyki, a potem jako nastolatka – śpiewu, nie wyobrażałam siebie w innej roli niż tylko piosenkarki. Nieżyjący już profesor Bardini, wręczając mi Złoty Samowar, jeszcze mnie w tym upewnił. Natomiast bliskie spotkanie z bardziej zawodowym i znaczącym prestiżowo festiwalem piosenki w Opolu mocno ochłodziło moje dziecięce marzenia. Zrozumiałam, że dotarcie do ligi znaczących i akceptowanych przez publiczność wykonawców wymagać będzie pokonania długiej i mozolnej drogi.

• Popularność umacniały udane występy ekranowe. Jak reagowała pani na objawy sympatii okazywane na lubelskich ulicach?

– Początki miałam bardzo trudne. Nikt mnie nie przygotowywał do popularności, do bycia rozpoznawalnym na ulicy. To był długi proces przełamywania pewnych stereotypów i wyobrażeń. Jednak wszelkie dowody sympatii były i są dla mnie miłe.

• Mam sentyment do krążka „Czwarty raz” stanowiącego muzyczne pożegnanie z Budką Suflera. W zasadzie każda piosenka z tej płyty mogła być wielkim przebojem. Z niezrozumiałych powodów tak się nie stało. Jak pani sądzi, gdzie tkwiła przyczyna?

– Naprawdę nie mam pojęcia. W tamtych latach nie było tzw. promocji płytowych, a umieszczenie czegoś na ogólnopolskiej antenie wymagało wielu zabiegów.

• Jak wspomina pani blisko czteroletni pobyt w Stanach Zjednoczonych? Jak wielu naszych emigrantów, zapewne przekonała się pani, że próba mierzenia się z tamtejszym rynkiem muzycznym ma znikome szanse powodzenia.

– Powiem szczerze. Nawet przez moment na to nie liczyliśmy, choć z drugiej strony cuda się zdarzają. Kiedy wyjeżdżaliśmy ze Staszkiem do USA, nikt nie żegnał nas na lotnisku. Nikt nie wiązał nadziei z naszymi planami. Powody wyjazdu z kraju były bardziej prozaiczne niż muzyczne. Można by o tym mówić godzinami. Lecieliśmy szukać czegoś nowego. Dziś, z perspektywy czasu mam wrażenie, że czegoś się jednak w Ameryce nauczyliśmy.

• Po powrocie nad Wisłę kariera nabrała gwałtownego przyspieszenia. Zresztą śpiewała już pani inaczej, bardziej świadomie, z rockowym pazurem. Publiczność pokochała panią za „Rysę na szkle”, „Na sen” i pochodzącego jakby z innej bajki „Konika na biegunach”. Do których szlagierów ma pani szczególny sentyment?

– Wymienione przez pana piosenki zapadły mi w serce. Każda z innego powodu, bo każda z nich była inna. Zmieniłam się też wewnętrznie. Kiedyś postrzegano mnie jako ostrą, bezkompromisową żyletę. Potem stałam się bardziej delikatna i wrażliwa. Zmienił się mój styl interpretacji. Czułam się bardziej dojrzała, w czym niewątpliwie pomagała mi obecność rodziny. O wielkim sentymencie do wspomnianych piosenek świadczy fakt, że śpiewam je na koncertach do dziś.

• Mało komu w tamtych czasach udało się sprzedać płytę w nakładzie 800 tys. egzemplarzy. Czy to dlatego, że „Biała doga” miała bardziej amerykańskie, rockowe brzmienie?

– Na pewno było wiele powodów decydujących o sukcesie płyty. Jej najważniejszą cechą była jej szczerość i profesjonalizm. Przystępując do nagrań, czuliśmy atmosferę czegoś niezwykłego i to chyba przełożyło się na końcowy efekt.

• Do muzycznych wspomnień z Budką Suflera wracała pani kilkakrotnie, koncertując z zespołem przy okazji jego jubileuszy. Jakie są dzisiejsze wasze relacje?

– Dużo gorsze niż przed laty. Złożyło się na to wiele powodów, o których nie chcę teraz mówić.

• Prawie wszystkie piosenki na pięciu wydanych przez panią płytach napisał mąż Stanisław Zybowski. Nieczęsto się zdarza, aby dobre relacje osobiste przekładały się na sukcesy artystyczne. Wasz związek można chyba uznać za wyjątkowy.

– Razem stworzyliśmy cztery udane płyty. Oczywiście, zdarzały się momenty męczące i trudne. Zawsze jednak kierowaliśmy się zasadą, że muzyka jest najważniejsza i to właśnie muzyka często nas godziła.

• Kto po śmierci Staszka we wrześniu 2001 r. był dla pani muzycznym wsparciem na estradzie?

– Staszek miał zawsze wielkie uznanie dla profesjonalizmu Maćka Gładysza. Świetnie się obaj dogadywali. To właśnie Maciek wyprodukował mój album. Nie mogę zapomnieć również o innych moich kolegach z zespołu, z którymi gram nieprzerwanie od 11 lat. Zawsze byli dla mnie wielkim wsparciem. Zarówno na scenie, jak i w życiu.

• Musiała pani sobie sporo przemyśleć i poukładać, skoro na kolejny, nagrodzony złotem krążek „Dziś już wiem” fani czekali aż dziewięć lat. Rozumiem, że tytuł wydawnictwa nie był przypadkowy.

– Mam zasadę, że nie robię niczego na siłę. Tak widocznie musiało być. Poza tym, oboje z Maćkiem mieliśmy w tym czasie dużo zawirowań natury osobistej i stąd tak długa przerwa w nagraniach. Tytuł albumu z góry wydawał mi się oczywisty i przesądzony.

• Podobno ma pani własne, dobrze wyposażone studio nagrań. Czy to ułatwia pracę nad nowymi piosenkami?

– To naprawdę komfortowa sytuacja móc w każdej chwili korzystać ze studia, gdzie czuję się niczym u siebie w domu. Tym bardziej, że pomysły nie przychodzą na zawołanie. Ostatnio częściej wpadam do studia mojego gitarzysty Piotra Mędrzaka. Jestem tam wyłącznie artystką skupioną na tworzeniu materiału, a wszystkie role – mamy, córki, siostry czy żony – zostawiam w domu. Czuję się wtedy bardziej swobodna i twórcza.

• Ubiegłoroczne „Eony snu” przekonały słuchaczy, że rock jest nadal pani żywiołem i w jego stylistyce czuje się pani najlepiej.

– Lata sześćdziesiąte i siedemdziesiąte to moje pierwsze odkrycia i zachwyty muzyczne. W sposób naturalny właśnie ten okres muzyczny jest mi najbliższy. Nie znaczy to wcale, że nie chłonę nowych, pięknych dźwięków, których mam okazję słuchać.

• Ujawniła się pani jako autorka tekstów i kompozytorka wykonywanych piosenek. Co inspiruje panią do pisania?

– Zawsze muzyka. Pomysły czerpię z obserwacji, rozmów ze znajomymi, książek, filmów. Na to wszystko nakładają się własne doświadczenia życiowe. Moje zapiski nie są zupełną fikcją, jakby się mogło wydawać. Teksty powstają do gotowych dźwięków, a nie odwrotnie. Zanim się coś skomponuje, trzeba uważnie wsłuchać się w siebie i zapomnieć o wszystkim, co przeszkadza w tym, aby być szczerym z samym sobą. To nie takie łatwe, ale radzę sobie.

• Krytycy są zgodni w opiniach, że pani piosenki są bardziej autentyczne teraz, kiedy pisze je pani sama.

– To zrozumiałe, że wykonawca lepiej czuje się we własnym tekście, niż kiedy próbuje odgadywać myśli innego autora. Jako młoda dziewczyna śpiewałam utwory pisane przez mężczyzn (m.in. Marka Dutkiewicza) i nie zawsze zgadzały się one z moimi odczuciami, przemyśleniami. Kobiety są bardziej złożone psychicznie niż się to panom wydaje. Nawet mężowie nie znają ich do końca, a co dopiero mówić obcy, usiłujący odkryć sekrety kobiecej duszy. Zazwyczaj ich wyobrażenia są typowo literackie.

• Odebrała pani w Sopocie Bursztynowego Słowika za całokształt twórczości. Który z dotychczasowych okresów wydaje się pani szczególnie znaczący?

– Absolutnie każdy jest ważny i każdy inny, choć obiektywnie powiem, że nagroda Bursztynowego Słowika w roku 2001 była milion razy bardziej prawdziwa i szczera niż ta ostatnia uroczystość. Zapewne to symptom czasu.

• Z czego po trzydziestu latach czuje się pani dumna? 

– Hmmm. Powiem tak: cieszy mnie życie, rodzina i to, co robię. Nadal kręci mnie scena.

• Jakiej rady udzieliłaby pani zwycięzcom licznych konkursów telewizyjnych, którzy jakoś nie mogą zdobyć popularności, o jakiej marzą?

– Nauczcie się cierpliwie czekać i róbcie swoje.


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły

  • Pozytywnie zakręcony

     • Od lat, stale otacza cię świat dźwięków. Czy rozważałeś kiedyś wybór innego zawodu? – Nigdy się nad tym nie …

  • W sztuce liczy się prawda

    Z Małgorzatą Markiewicz rozmawia Istvan Grabowski Foto: Jacek Heliasz, Wojciech Zieliński • Jerzy Stuhr przekonywał kiedyś, że śpiewać każdy może. …

  • Miałem ogromne szczęście

    Z Marcinem Wyrostkiem, wirtuozem akordeonu rozmawia Istvan Grabowski Foto: archiwum wykonawcy • Jest pan teraz ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. …