Pora skończyć z nadmiernie rozbudowaną biurokracją

Rozmowa z Grzegorzem Benedykcińskim, burmistrzem Grodziska Mazowieckiego

Rozmawiała: Dorota Olech

• Rozpocznę od słów, które wypowiedział wicepremier i minister gospodarki Janusz Piechociński podczas Forum Zmieniamy Polski Przemysł. Piechociński mówił: „Potrzebujemy mądrej europejskiej polityki. A polityka mądra, to taka polityka, która służy gospodarce, bo to w niej realizują się dochody, miejsca pracy”. Nawiązuję do tego, ponieważ zdecydował się pan na opracowanie programu, zapewne z udziałem ekspertów, prawników, który miałby usprawnić warunki i otoczenie funkcjonowania przedsiębiorczości w naszym kraju. Co skłoniło pana do opracowania takiego dokumentu?

– Prawie 21 lat temu zostałem burmistrzem Grodziska. Pierwszym problemem z jakim musiałem się zmierzyć to poziom bezrobocia około 29 proc., bo taki poziom wtedy u nas odnotowywaliśmy. Po dwóch tygodniach pracy zrozumiałem, że ta wymarzona praca na stanowisku burmistrza jest bardzo, ale to bardzo trudna. Tłumy ludzi, którzy błagają o prace, staże, zapomogi, wsparcie, bo nie mają, co włożyć do garnka. Szukając rozwiązania tej trudnej sytuacji podjechałem do znajomego w Belgii, który był tam  burmistrzem od 40 lat. Przedstawiłem mu czarno na białym, jak sytuacja wygląda. Obiecał, że przyjedzie do Grodziska. I tak zrobił, chodził ze mną po mieście, rozmawialiśmy z ludźmi, analizowaliśmy dokumenty. W końcu powiedział mi wprost musisz znaleźć ludziom pracę. I stąd zaczęła się moja przygoda ze ściąganiem firm, współpracy z biznesem. Zrozumiałem też, że o szczęściu ludzi będzie decydowało, czy w danej gminie będą miejsca pracy, czy mamy dochody czy ich nie mamy. Kiedy pierwsze firmy u nas inwestowały mówiłem, nie martwię się pewnymi urzędniczymi kwestiami, po prostu róbcie swoje. Pięć firm w Grodzisku zaczynało prace budowlane jeszcze bez odpowiedniej zgody. I co się stało? Nic się nie stało, zgodę wydaliśmy potem, a te firmy działają, tworzą miejsca pracy, ludzie są szczęśliwi. I obyło się to oczywiście bez żadnych sytuacji korupcyjnych. Pamiętajmy o jednej rzeczy. Wprowadzanie i utrzymywanie wszelkich nieracjonalnych utrudnień, przepisów związane jest z korupcją. To nie ulega żadnej wątpliwości. Utrzymywanie bezsensownych przepisów bywa też efektem takiego urzędniczego prymitywizmu, który polega na tym, że dany urzędnik chce być najważniejszym. Chce pokazać kto tu naprawdę rządzi. Czyli, żeby petent w gabinecie usilnie prosił, wręcz na kolanach błagał o pozytywne rozpatrzenie danej sprawy. To, że czasem niezwykle trudno jest uzyskać jakieś zezwolenie, czy zgodę bywa też efektem tego, że urzędnicy unikają kłopotliwych sytuacji, idą na łatwiznę. W mojej karierze miałem przypadek pewnej naczelniczki. Otóż zaczęły do mnie dochodzić głosy i opinie, że w moim urzędzie w pewnych kwestiach nie można nic załatwić, bo nie dają absolutnie nikomu żadnej zgody. Akurat ta naczelniczka była bardzo szczera i uczciwa, więc wezwałem ją, żeby mi to wyjaśniła. I dostaje autentyczną odpowiedź: „Nie daję, żadnej zgody, żeby nie miał pan kłopotów”. Prawda, że proste i daje gwarancję świętego spokoju na stanowisku? I wielu urzędników idzie taką drogą. Ale oczywiście nie wszyscy tak postępują. W naszym otoczeniu jest spora grupa osób, która chce coś zrobić dla ludzi. Chce im pomagać, Ale są też negatywnie zjawiska i trzeba wprowadzać takie zmiany, które je ograniczają i eliminują.

 W propozycjach tych zmian najwięcej miejsca poświęcił pan zagadnieniom związanym z prawem budowlanym, to tutaj mamy bardzo wiele propozycji zmian. Które z nich uznaje pan za priorytetowe? Które z nich należałoby wprowadzić najszybciej?

– Jak jeździmy trochę po Europie, to widzimy wyraźnie, że dominuje zasada budowania się w jednym miejscu. Tak wyglądają wsie chociażby w Austrii, czy Belgii. W Polsce, także niestety i w mojej gminie obowiązywała w tej kwestii zasada rób ta co chce ta, i rób ta, gdzie chce ta. Stąd ludzie budowali się w różnych miejscach bez dróg, bez mediów, ale ja nie mam pretensji do nich, ale do tych, którzy im na to pozwolili. Ale nie możemy tą drogą brnąć dalej. Musimy przywrócić ład przestrzenny i bardziej zcentralizować budownictwo. Jeśli mamy rozciągniętą wieś, gdzie mieszka 400 osób, to oznacza to kilometry sieci wodociągowej, kanalizacyjnej, dróg dojazdów, które potem trzeba utrzymać. Skupienie budownictwa w jednym obszarze oznacza mniejsze koszty budowy, a w po zakończeniu inwestycji także utrzymania tej infrastruktury. To pierwsze. Po drugie musimy odstąpić od wielu zgłoszeń budowlanych. Jeśli mamy jakieś oczko wodne, jakiś basenik to po co to zgłaszać? Zupełnie nie rozumiem. Kolejna sprawa to jest zgoda starostwa na budowę, tu mówię przede wszystkim o biznesie, zwłaszcza restauracjach itd. Tu potrzebna jest zgoda sanepidu. Jest ona zlecana przez firmę  jakiemuś ekspertowi. Problem pojawia się dopiero w momencie odbioru, a więc wtedy, gdy przedsiębiorca stoi przed problem spłaty kredytów i chce, jak najszybciej uruchomić inwestycję. Wtedy to kiedy urzędnicy zaczynają kwestionować różne zagadnienia, a to zlew nie w tym miejscu, a to coś innego. Proponuję więc prostą zmianę. Sanepid tą kwestię uzgadnia na poziomie zezwolenia na budowę. Oczywiście pewne zmiany projektu będą możliwe. Ale chodzi o to, że jeśli ktoś wybuduje inwestycję zgodnie z projektem, to urzędnik nie może mieć prawa czegokolwiek zakwestionować.

Zresztą takich absurdalnych utrudnień jest więcej. Dlatego dziś mamy taki efekt, że 30 proc. nowo zamieszkałych domów w Polsce jest bez odbioru. Sam się przyznam, że nad pewnym jeziorem mam domek rekreacyjny, który nie ma odbioru. Raz byłem zgłosić to w miejscowym urzędzie powiatowym, ale akurat pani urzędniczka jadła śniadanie i mnie wyrzuciła za drzwi. Drugi raz stwierdziła, że nie ma kierownika, niewiadomo czy dzisiaj będzie, niech pan przyjdzie w innym terminie. Nie będę tam jechał trzeci, czy czwarty raz. Mam obowiązki, pracę, ileż czasu można taką prostą rzecz załatwiać? Uważam, że swoim zachowaniem ten urząd powiatowy zwolnił mnie z obowiązku zgłoszenia.

• Jednym z ważnych elementów stwarzającym warunki, odpowiednią otoczkę dla rozwoju gminy jest plan zagospodarowania przestrzennego. W tej kwestii proponuje pan m.in. wprowadzenie punktowego odstępstwa od tego planu. Czemu miałoby ono służyć? Jakie nowe możliwości niesie za sobą to rozwiązanie?

– Dzisiaj zrobienie takiego planu to jest minimum rok. A nawet drobna zmiana oznacza zatwierdzenie całego planu od nowa. Weźmy taką życiową sytuację. Przychodzi do mnie inwestor McDonald’s i chce w pewnym miejscu zrealizować inwestycję. Wszystko jest ok, ale okazuje się, że w planie nie przewidzieliśmy powstania dominującej w tym terenie wieży z literą M. My musimy zmienić cały plan, żeby to tam wpisać. Czy to nie jest idiotyzm! Więc proponuję ten idiotyzm zmienić. Nauczony tym przypadkiem pozostawiam wolny plan, co do wysokości. Ale prawda jest taka, że wszystkiego przewidzieć nie można. Zresztą nawet jeśli w danym miejscu jest przewidziana mieszkaniówka, a ktoś chce przeprowadzić jakąś małą inwestycję np. stację benzynową, to żeby to mu umożliwić mam zmieniać cały plan zagospodarowania przestrzennego? Rozwiązaniem jest właśnie punktowa zmiana planu zagospodarowania. Proponuję, oczywiście za zgodą Rady Gminy i po uzgodnieniach w trybie pilnym z decyzyjnymi jednostkami, żeby w ciągu 60 dni wprowadzać takie punktowe zmiany.

• Pewne moje zdumienie wywołała propozycja poprowadzenia mediów w drodze prywatnej uwzględnionej w planie zagospodarowania przestrzennego bez zgody jego właściciela. Czy rzeczywiście osoba, której droga jest prywatną własnością nie będzie miała w takim przypadku absolutnie nic do powiedzenia?

– To jest sytuacja absolutnie wymagająca uregulowania. Weźmy przypadek, że nawet to nie jest wpisane w palnie przestrzennego zagospodarowania. Są działki budowlane, wiadomo, że ludzie będą się tam budować. Jest prywatna działka, czyli droga, a gmina ze względów finansowych nie jest w stanie tego wykupić. Właściciel takiej drogi, a są takie przypadki chce zrobić na tym interes życia. Może zdarzyć się też teraz bardzo częsty przypadek, że ta osoba wyjechała i przebywa za granicą. Właściciele, którzy chcą, by do ich działek doprowadzić media mogą być blokowani przez taką osobę. Dlatego wydaje mi się stosowne wprowadzenie takiego prawa, które, w przypadku sieciowych inwestycji typu woda, kanalizacja, gaz, prąd, pozwoliłoby dokonać takiego połączenia z posesją. Absolutnie wystarczające byłoby oświadczenie gminy.

• Proponuje pan też ustanowienie wyłącznego wpływu organów wykonawczych jednostek samorządu terytorialnego na proces zatrudniania dyrektorów placówek (stanowisko administracyjnie, a nie dydaktyczne). Obecnie odbywa się to w drodze konkursu. O powołaniu na to stanowisko decyduje komisja, w skład której wchodzą przedstawiciele organu prowadzącego szkołę (samorząd), kuratorium, rodziców, rady pedagogicznej i związków zawodowych. Czy nie obawia się pan, że pojawią się oskarżenia  o zbyt silne związanie tego stanowisko z osobami aktualnie sprawującymi władzę w gminie?

– Dla mnie główną motywacją do pracy, czy działania jest podleganie weryfikacji. Co cztery lata mam wybory. W innych zwodach też tak jest. Każdy ma swojego szefa, właściciela, radę nadzorczą. Kogoś, kto go kontroluje i weryfikuje efektywność pracy. Tego mi brakuje w zawodzie nauczyciela. Chodzi mi o szereg rozwiązań w Karcie Nauczyciela, np. o to, że w pewnych realiach nie ma możliwości zwolnienia nauczyciela. I te rozwiązania zawarte w Karcie Nauczyciela powodują zaniżenie aktywności nauczyciela. Oczywiście nie wszystkich, ale części tak. Druga sprawa to brak możliwości oddziaływania dyrektora szkoły na nauczyciela. Pani mówi, że dyrektora wybierają również ci, którzy tam pracują, przedstawiciele związków zawodowych, czyli też pracownicy. Czyli to jest po prostu tak, jakby szefa wybierali i uzależniali od siebie pracownicy. A później dyrektor musi wchodzić w jakieś układy, układziki, kogoś protegować, premiować, dawać więcej godzin, żeby mieć poparcie tych, którzy go wybierają. Miałem taki przypadek, że zmowa pracowników, związków zawodowych i kogoś tam z rodziców doprowadziła do zwolnienia dyrektora, który chciał uporządkować sytuację w szkole. W czasach, gdy obowiązuje silna konkurencja, wysoki poziom usług, a oświata to przecież usługa, to musimy też twarde wymagania stawiać nauczycielom. A m.in. obecny system wyboru dyrektora, uniemożliwia takie działania.

• Zupełnie nie zaskakuje mnie natomiast, że w pana programie pojawił się pomysł skrócenia czasu i usprawnienia rozstrzygania w sądach spraw gospodarczych. To punkt, który od wielu lat pojawia się w programach bardzo wielu partii. I nadal pozostaje całkowicie aktualny. Co zatem, pana zdaniem, blokuje wprowadzenie tych rozwiązań, skoro popierają je prawie wszystkie siły polityczne?

– Jak leży przy drodze kupa śmieci i codziennie obok nich przejeżdżam, to po pewnym czasie przyzwyczaję się do niej i uznam to za rzecz zupełnie normalną, że ona sobie przy tej drodze leży. Tak trochę jest też w sądach gospodarczych, gdzie wiele osób przyzwyczaiło się do tego, że te sprawy ciągną się latami. W tym czasie cały czas w różnych sprawach naliczane są odsetki. Znam przypadek konfliktu ZUS-firma. Dla małej rodzinnej firmy, która żyje skromnie, to niesłychanie trudne przeżycie. Ci ludzie czekają już 5 lat na werdykt sądu. A od tego uzależniona jest wypłata odszkodowania od firmy ubezpieczeniowej, która wypłaci pieniądze. W przypadku wieloletniego procesu, to wieloletni kawałek wycięty z życia. Nieudolność państwa i sądów naraża przedsiębiorców na wielkie straty finansowe, psychiczne, a nie mówiąc o straconym czasie w oczekiwaniu na rozstrzygnięcie sądowe. I niestety, delikatnie mówiąc wszyscy to mają w nosie. Moja propozycja jest prosta, Jeśli sąd w ciągu roku nie rozstrzygnie sprawy, to nie można naliczać odsetek. Bo sprawa się ciągnie, a np. urząd skarbowy nalicza odsetki. Oczywiście musimy tutaj dokonać pewnej gradacji spraw, bo ta z milionami w tle ma zupełnie inny kaliber niż sprawa o 100 tys. zł.

• Pana zdaniem młodzi ludzie opuszczają Polskę m.in., dlatego że nie mogą w kraju założyć i prowadzić swobodnie działalności gospodarczej. Czy osoby, które wyjechały z Polski tak często zakładają firmy na Zachodzie?

– W Polsce 48 proc. chce założyć firmę, ale ostatecznie robi to 2 proc. Na Zachodzie jest to 10 proc. Dlatego zakładam, że Polacy o wiele częściej zakładają firmy w Europie Zach. niż w kraju. Co jest tego powodem? M.in. te niemal te wszystkie rzeczy, o których mówiliśmy są powodem tego, że nie chcą zakładać w Polsce firm. Do tych powodów dodałbym też fakt, że podejście do petenta jest niewłaściwe, odstraszające, a petent nie zostaje w urzędzie właściwie poinformowany. Swoim urzędnikom zwracam uwagę, że petent ma prawo nie wiedzieć, że to należy wpisać w tej, czy innej rubryce, że tu trzeba jeszcze jakiś inny papierek. W swoim życiu spotkałem się z taką postawą w niektórych instytucjach. Kiedy to chciałem uzyskać pewne informacje odsyłano mnie do strony internetowej, żeby sobie tam przeczytać. U siebie takiego urzędnika natychmiast zwolniłbym.

• Zbliżają się wybory parlamentarne. Czy ten program może stać się programem wyborczym PSL?

– Cieszę się, że „Gospodarz. Poradnik samorządowy” chce to opublikować. Jest wielu samorządowców z PSL, którzy nie są członkami Rady Nadzorczej. Chciałbym, żeby się z tą propozycją zapoznali, zebrać ich opinie, pomysły. W marcu planuję zorganizować konferencję na ten temat w Grodzisku Mazowieckim. Zapraszam do udziału. Będę też starał się podjąć współpracę z naszymi ministrami, bo to są pomysły, które wymagają zmian w kilku ustawach. Jednak jeśli uda się wspólnie stworzyć spójny i przejrzysty program, to będę mocno walczył, żeby wprowadzić go w życie. Żeby te rozwiązania służyły obywatelom.


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły