Rozmowa z Piotrem Zgorzelskim, przewodniczącym sejmowej komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej
• Co pewien czas słychać głosy o potrzebie wprowadzenia kadencyjności w sprawowaniu urzędu przez wójtów, burmistrzów, prezydentów miast. Jak pan ocenia tego typu pomysły?
-Z badań, które przeprowadziliśmy wynika, że co cztery lata około 30 proc. wójtów, burmistrzów, prezydentów zostaje wymienionych w sposób demokratyczny podczas wyborów. Tracą oni swoje posady na rzecz nowo wybranych kandydatów. W moim przekonaniu jest to wystarczający mechanizm i nie ma powodu, by wprowadzać jakieś regulacje, które skracałyby kadencję samorządowych władz. Jeśli w ocenie mieszkańców dany wójt czy burmistrz dobrze służy lokalnej społeczności, wypełniając należycie nałożone na niego zadnia, to dlaczego mielibyśmy odbierać wyborcom decyzję, kto będzie sprawował urząd w ich gminie czy w mieście? Posłowie nie powinni poprzez ustanawianie prawa ingerować w wolę obywatelską tam, gdzie może ona być swobodnie wyrażana co cztery lata i proces ten jest w wystarczający sposób weryfikowany.
• Jakie są atuty tych samorządowców, którzy już kolejną kadencję sprawują władzę w gminie czy w mieście?
-Powszechnie wiadomo, że nowy wójt czy burmistrz po roku, a czasami dopiero po dwóch latach, w pełni może realizować swoje funkcje ustawowe. Dlatego, że musi najpierw zorientować się, jaką spuściznę zostawił po sobie jego poprzednik. Musi też zreorganizować aparat urzędniczy, przy pomocy którego będzie wykonywał zadania publiczne. Następnie będzie musiał poznać uwarunkowania zewnętrzne. Atutem wójta, który urzęduje kolejną kadencję, jest to, że ma dobrze zdiagnozowaną sytuację w gminie i niejako z marszu może podjąć działalność, kontynuując rozpoczęte przez siebie przedsięwzięcia. Nabyte doświadczenia są nie do przecenienia.
• Są wójtowie, burmistrzowie, którzy wiele kadencji sprawują urząd. Czy nie dochodzi u nich do tzw. syndromu wypalenia?
-Jeśli coś takiego ma miejsce, to proszę mi wierzyć, że wyborcy dobrze o tym wiedzą. I dlatego głosując, zdecydują się na wybór innego kandydata.
• Podnosi się argument, że brak wymiany władz prowadzi do tworzenia się lokalnego układu, co nie służy interesom całej społeczności, lecz tylko określonych grup.
-Tegu typu zjawiska nie są zależne do długości sprawowania urzędu przez danego wójta, burmistrza lub prezydenta. Albo ktoś ma kręgosłup i nie tworzy sobie dworu, albo jest go pozbawiony i otacza się tylko swoimi ludźmi, tworząc różnego typu koterie. W wyborach samorządowych ludzie stawiają na tych kandydatów, którzy dają gwarancję, że będą dobrze wypełniali oczekiwania mieszkańców i zadbają o rozwój gminy, miasta. Jeśli się nie sprawdzą, ponownie ich nie wybiorą. Nie ma lepszego mechanizmu weryfikacji pracy władzy samorządowej. W cenie jest wrażliwość społeczna i pozostawanie w ciągłym kontakcie z wyborcami. To pozwala reagować na ich potrzeby, które mogą się zmieniać w czasie kadencji. Nie może być tak, że jedyny kontakt z ludźmi urzędujący wójt ma tylko w czasie kampanii wyborczej.
• Co pan sądzi o pomyśle powołania nadzwyczajnej komisji ds. samorządu terytorialnego? Taką zapowiedź można było usłyszeć z ust premier Ewy Kopacz.
-Odbieram to jako próbę osłabienia mojej roli i znaczenia w funkcjonującej od dawna sejmowej komisji samorządu terytorialnego i polityki regionalnej. Z całą stanowczością mogę powiedzieć, że nie ma potrzeby tworzenia nowego bytu, czyli nadzwyczajnej komisji. Powiem więcej. Na mój wniosek w tej kadencji powołano komisję ds. ustroju samorządowego, która prowadzi przegląd i ocenę wszystkich aktów prawnych związanych z samorządem terytorialnym. Po co w takim razie nadzwyczajna komisja miałaby zajmować się tym samym? Trudno doszukać się w takim pomyśle jakiekolwiek sensu. Obawiam się, że, mimo to, politycy PO będą forsować utworzenie nadzwyczajnej komisji ds. samorządu. Na posiedzeniu Rady Naczelnej PSL uczulałem na to nasze władze.
Rozmawiała: Teresa Hurkała
Fot. Wiesław Sumiński