Spełnienie pięknego snu

Z Martą Cugier, solistką grupy Lombard rozmawia Istvan Grabowski

15 lat temu zostałaś wokalistką zespołu Lombard. Jak oceniasz teraz ten czas? Czy wykorzystałaś go wystarczająco twórczo, że możesz czuć się zadowolona?

– Przez ten czas dużo się u nas działo, choć bez medialnego szumu. Zagraliśmy wspólnie ok. 1000 koncertów w Polsce i dla Polonii w różnych częściach świata. Nagraliśmy 4 płyty, w tym DVD z projektem multimedialnym, którego jestem współautorką i reżyserem. Obecnie przygotowujemy piąte wydawnictwo, które będzie dla wszystkich wielkim zaskoczeniem. Lombard to w pewnym sensie spełnienie moich marzeń. Z liderem zespołu – Grzegorzem Stróżniakiem – od kilku lat moim życiowym partnerem, realizujemy wspólne wizje artystyczne. Żyjemy trochę na uboczu polskiego, szalonego szołbiznesu i dobrze nam z tym. W 2010 roku zamieszkaliśmy na polanie w lesie, 80 km od Poznania w poszukiwaniu ciszy, spokoju i kolejnych inspiracji. Tym razem w naturze.

Z opinii słuchaczy wynika, że śpiewasz bardziej zadziornie od poprzedniczki, a w twojej barwie, dynamice i interpretacji czuje się rockowy pazur. W jaki sposób trafiłaś do zespołu?

– To był przypadek. W Poznaniu, gdzie się urodziłam i wychowałam, od 16. roku życia mówiło się o małej dziewczynce z zachrypniętym, donośnym głosem, śpiewającej blues, jazz, rock, soul, country. Śpiewałam wszędzie, gdzie się dało. Uciekałam z domu na bluesowe koncerty, śpiewałam na ulicy, w szkole, w pociągu dla ludzi, na festiwalach, w kabaretach. W końcu ktoś bez mojej wiedzy nagrał mój koncert i dał kasetę Grzegorzowi. Okazało się, że szukał wokalistek do swojego nowego projektu i mój głos go zafascynował. Zaczęliśmy pracę nad nowym materiałem. Ja pisałam teksty, Grzegorz komponował zachwycającą muzykę. W międzyczasie Lombard koncertował z Małgorzatą Ostrowską, która postanowiła zostawić ich latem 1999 roku, w środku sezonu koncertowego z podpisanymi kontraktami, by poświęcić się karierze solowej. Grzegorz zapytał mnie, czy nie zechciałabym z nimi pojechać na koncert. Wyraziłam zgodę. Na naukę przebojów zespołu Lombard miałam dwa tygodnie. Zaśpiewałam z nimi gorąco przyjęty koncert w Międzyrzecu Podlaskim dla 5 tysięcy osób i zostałam na zawsze.

Masz wrażenie, że scena była twoim przeznaczeniem?

– W dzieciństwie nie marzyłam o tym, by być piosenkarką. Nie traktowałam tego poważnie. Może właśnie dlatego zostałam wokalistką zespołu Lombard. Nie miałam parcia na sukces i dziś nie mam parcia na szło. Na scenie najbardziej kocham śpiewanie. Reszta jest uciążliwym dodatkiem. Zawsze mam tremę przed koncertem. Wychodzę na scenę, staje w blasku reflektorów i zamieniam się w kogoś, kim na co dzień nie jestem. Czuję się jak w jakimś pięknym śnie.

Co z perspektywy lat sądzisz o płycie „Deju vu”, która stanowiła cezurę między obecnym a dawnym graniem?

– Bardzo lubię jej słuchać do dziś, choć pełno na niej kompromisów. Mam do niej wielki sentyment, bo to pierwsza moja płyta z Lombardem. Z drugiej jednak strony nie udało mi się wokalnie zaprezentować tak, jak bym chciała. Nie miałam doświadczenia w pracy w studio. Muzycznie jest różnorodna i ciekawa.

Mimo zmiany brzmienia, wiele osób kojarzy was ze „Szklaną pogodą”. Czy śpiewasz na koncertach przeboje sprzed lat?

– Bardzo lubimy grać stare kawałki. Poza tym publiczność by nam nie darowała, gdyby nie było hitów. Na koncertach gramy wszystkie największe przeboje zespołu i okazuje się, że nowe piosenki wcale nie odstają tak mocno brzmieniowo. Czasem wyszukujemy zapomniane utwory i gramy je sobie na próbach, by potem dzielić się ciekawostkami z publicznością. Szczerze mówiąc, pokochałam tę muzykę dopiero, gdy zaczęłam śpiewać z Lombardem.

W jakich klimatach porusza się dziś zespół?

– Lombard jest, był i zawsze będzie kapelą pop-rockową, której liderem od ponad 30 lat jest Grzegorz Stróżniak. To on nadaje zespołowi charakterystyczne brzmienie, łącząc gitarowe rockowe granie z dźwiękami często wybijających się instrumentów klawiszowych. Piękne jest to, że granice między gatunkami się zacierają i dlatego dla takiego artysty, jakim jest Grzegorz, to możliwość zabawy dźwiękami.

Wydaliście niedawno urozmaiconą brzmieniowo płytę „ShowTime”, do której napisałaś teksty. Co inspirowało Cię do ich tworzenia?

– Bardzo kochamy ludzi. W naszym życiu dzięki nim dzieją się rzeczy niezwykłe. To wszystko ma ogromny wpływ na powstawanie kolejnych tekstów i kompozycji. Nie spieszymy się. Płyta „ShowTime” to 10 historii z życia zespołu. Jest „Musical”, o naszych rozterkach, jest „Szara ulica” o upływającym czasie, jest pozytywna „Życzę Ci miłego dnia” i „Why are you crying” związana z naszą działalnością charytatywną na rzecz dzieci.

Piszę w skrajnych emocjach. Kocham ten ból tworzenia. Artysta jak tworzy z serca, rozdziera szaty, jest trochę ekshibicjonistą emocjonalnym. Ciężko jest oddać to dziecko, pracę kilku lat czy miesięcy na pożarcie krytykom.

Czy czujecie się zespołem zaangażowanym społecznie? Pytam z powodu waszego koncertu multimedialnego „W hołdzie Solidarności – drogi do wolności”.

– Jesteśmy wrażliwymi ludźmi. Jest wiele rzeczy, które robi na nas ogromne wrażenie.  Czujemy się patriotami, więc postanowiliśmy złożyć hołd bohaterom Solidarności. Dzięki nim żyjemy w wolnym kraju i możemy tworzyć bez granic. Projekt multimedialny, łączący muzykę graną na żywo z wyświetlanymi na trzech telebimach archiwaliami, komentarzami filmowymi przywracającymi prawdziwe znaczenie słów utworów zespołu Lombard z lat 80. i teledyskami do najnowszych, również zaangażowanych naszych współczesnych utworów, opowiada najnowszą historię Polski, historię Solidarności. Robiliśmy go z myślą o naszych przyjaciołach z opolskiej Solidarności, których losy poruszyły nas dogłębnie. Ci ludzie poświęcali życie swoje i swoich bliskich dla Polski. Nie ma większego bohaterstwa. Powinniśmy o tym pamiętać każdego dnia i dziękować im przy każdej nadarzającej się okazji.

Mam wrażenie, że zawiść nie omija artystów. Niby 15 lat temu rozstaliście się z Małgorzatą Ostrowską, a ona wciąż posługuje się waszym repertuarem. Co jest źródłem waszych złych relacji?

– Myślę, że źródłem naszych złych relacji jest m.in. menedżer Małgorzaty, który liczył na to, że po jej odejściu zespół Lombard przestanie istnieć. Plan jednak się nie udał i to pewnie jest powodem jego frustracji i ciągłego pomawiania nas w mediach. To jedyny menedżer artysty w Polsce, który jednocześnie jest dyrektorem w publicznych mediach. Sytuacja dość korupcjogenna, ale to etyczny problem „Radia Merkury” z Poznania, nie mój. Pani Małgorzacie głęboko współczuję. Ugina się pod namową złych doradców. Zamiast skupić się na swojej solowej karierze, podejmuje kolejne próby nagrywania przebojów zespołu Lombard, w nowych wersjach i aranżacjach. Może jest w jakimś artystycznym dołku? Nie wiem. Mam wrażenie, że ani jej współpracownicy, ani fani nie akceptują jej artystycznych wyborów. Przecież odeszła z zespołu, aby robić solową karierę i co za tym idzie swoją solową muzykę.

Jak skomentujesz wypowiedź Piotra Niewiarowskiego, byłego menedżera zespołu, obecnego Małgorzaty Ostrowskiej, nazywającego współczesny Lombard półproduktem?

– Ten pan nie jest dla mnie żadnym, tym bardziej muzycznym, autorytetem. Współczuję pani Małgorzacie takiego menedżera. Nieuzasadniony atak jest oznaką słabości, nie siły. Widocznie pan sobie menedżersko nie radzi. Ewidentnie ten człowiek ma jakieś kompleksy. Chciałby być gwiazdą, ale jest tylko menedżerem. Nie wyobrażam sobie, by ktoś w moim imieniu nazywał drugiego artystę półproduktem. W ogóle wypowiadał się publicznie w moim imieniu. Trudno to zrozumieć. Zespół Lombard to niepodważalna legenda, a pani Małgorzata odniosła z nim swoje największe sukcesy.

Byliście kiedyś grupą, w której instrumentaliści zmieniali się w rekordowym tempie. Jak sądzisz, z czego to wynikało?

– To prawda. Zespół istniał w około 20 różnych składach. Grało w nim ok. 30 znakomitych muzyków. Nie można zapominać, że tworzyli historię niezwykłego zespołu. Każdy z nich zostawił w nim cząstkę siebie. Lombard istnieje 33 lata. To kawał czasu. Górę biorą ambicje, chęć realizowania siebie, ale i życiowe wybory.

Czy obecny skład zespołu jest bardziej stabilny?

– Obecny skład istnieje już 8 lat i w ten sposób w historii zespołu zapiszemy się jako najdłużej istniejący. Tworzą go: Marta Cugier – śpiew, Grzegorz Stróżniak – śpiew, instrumenty klawiszowe, lider, Daniel „Gola” Patalas – gitara, Michał „Guma” Kwapisz – bas, Mirek Kamiński – perkusja. Od wielu lat współpracujemy również ze wspaniałą, profesjonalną ekipą realizatorów: Mirosław Wdowczyk – realizator dźwięku, Łukasz Migdalski – realizator sceny i Łukasz Jarmuziewicz – realizator świateł. Razem pracujemy na sukces.

Co tak naprawdę trzyma was razem?

– Wzajemny szacunek, przyjaźń, radość, a przede wszystkim miłość do muzyki. Jest i piękna tradycja wspólnych, rodzinnych wyjazdów. Wtedy wszyscy pakujemy rodziny do samochodów i zaszywamy się w górach, nad morzem, nad jeziorem czy u nas w lesie. To niezapomniany czas. Myślę, że można nas nazwać paczką przyjaciół. To widać na scenie i poza nią.

Macie gęsto wypełniony grafik koncertów w różnych miejscach. Powiedz, jak są one przyjmowane. Graliście imprezy w różnych dziwnych miejscach; wspomnę Wzgórza Golan czy Białoruś. Jakie refleksje płyną z tych podróży?

– Grafik koncertowy wypełniony jest po brzegi. Nie narzekamy. Kochamy żywy kontakt z publicznością, magię sceny, to trochę cygańskie życie. Tu nie ma miejsca dla oszustów. Ludzie to czują. Najprzyjemniej jest, jak wracamy w te same miejsca po latach. Nie jest ważne, ile osób przyszło na koncert: 10, 100, 1000, 10000, mała wieś, miasteczko czy duże miasto. Zawsze dajemy z siebie wszystko. Nigdy nie odwołaliśmy koncertu, nawet z przyczyn technicznych. Wynika to z szacunku do ludzi pod sceną. My ich po prostu kochamy.

Czujecie się potrzebni i dowartościowani?

– Tak, mamy pokaźne grono wspaniałych ludzi wokół siebie, które, jak upadamy, pomaga nam się podnieść. Bardzo im za to dziękujemy. Wierzę w to, że dobro powraca.

Czy w twoim odczuciu Lombard ma trwałe miejsce w estradowym panteonie, na jakie niewątpliwie zasłużył?

– Lombard to Grzegorz Stróżniak bez względu na dziesiątki osób, które miały wielkie szczęście czerpać z jego niezwykłego talentu i wrażliwości. Mam dziś wielkie szczęście żyć u jego boku. Uważam, że Grzegorz ma trwałe miejsce w estradowym panteonie, na jakie sobie zasłużył ciężką pracą i konsekwencją, genialnymi kompozycjami i aranżacjami, graniem muzyki bez kompromisów, nie ukręcaniem hitów na siłę, podążaniem swoją drogą, nieszukaniem taniego poklasku.

Czego potrzeba ci do szczęścia?

– Jestem szczęśliwa.

Jak widzisz siebie za 20 lat?

– Widzę się wciąż na scenie ze wspaniałym zespołem Lombard.

 


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły

  • Pozytywnie zakręcony

     • Od lat, stale otacza cię świat dźwięków. Czy rozważałeś kiedyś wybór innego zawodu? – Nigdy się nad tym nie …

  • W sztuce liczy się prawda

    Z Małgorzatą Markiewicz rozmawia Istvan Grabowski Foto: Jacek Heliasz, Wojciech Zieliński • Jerzy Stuhr przekonywał kiedyś, że śpiewać każdy może. …

  • Miałem ogromne szczęście

    Z Marcinem Wyrostkiem, wirtuozem akordeonu rozmawia Istvan Grabowski Foto: archiwum wykonawcy • Jest pan teraz ulubieńcem tłumów, wykonawcą z charyzmą. …