Jestem zwolennikiem łączenia – to jest dziś Polsce potrzebne

Rozmowa z Adamem Jarubasem, marszałkiem województwa świętokrzyskiego, kandydatem PSL na prezydenta RP

Jakie cechy i umiejętności powinien posiadać prezydent RP? Czy ma je Adam Jarubas?

– Prezydent powinien być człowiekiem dialogu, wrażliwym na sprawy obywateli, moderatorem ważnych dyskusji dotyczących wyzwań, które stoją przed Polską. Jego zadaniem jest jednoczenie Polaków wokół najważniejszych problemów, budowanie współpracy między parlamentem, rządem a prezydentem.

Obecnie rola prezydenta przypomina nieco notariusza. Ja chcę wyjść poza tę rolę i proponuję – na bazie własnych doświadczeń z Polski lokalnej, z pracy w samorządzie – praktykę pochylania się nad problemami Polaków i próby rozwiązywania tych problemów.

Z natury jestem koncyliacyjny, pracowałem w różnych koalicjach, zarówno z PiS-em, jak i z PO. Jestem zwolennikiem łączenia, budowania przestrzeni do dialogu, a nie dzielenia. To jest dziś polskiej polityce bardzo potrzebne. Po długim okresie wojny polsko-polskiej, wojny PO-PiS-u, potrzebujemy dobrej zmiany. Głęboko wierzę, że taką dobrą zmianę mogę dać polskiej polityce.

Mam w sobie dużo pokory, wynikającej z mojej pracy i z szacunku dla zawodu rolnika. Jest to wartość, która mnie wewnętrznie konstytuuje, a jednocześnie daje siłę w rozwiązywaniu problemów. Reszty można się nauczyć. Jak twierdzi prof. Aleksander Smolar, prezydent może i powinien korzystać z szerokiego grona doradców, tworząc wokół siebie zaplecze intelektualno-polityczne, które będzie generować nowe pomysły i idee, podpowiadać prezydentowi inicjatywy ustawodawcze, aby był on ważnym współkreatorem polityki w kraju.

• Nie bez kozery padło pytanie o cechy charakteru przyszłego prezydenta. Czy pana wrażliwość nie została wystawiona na próbę poprzez ataki medialne, dotyczące kandydata Jarubasa, który świetnie orientuje się w polityce krajowej, natomiast popełnia gafy w polityce zagranicznej? Mowa tu o skomentowaniu przez pana zarzutów pod adresem Viktora Orbana.

– Zaprotestowałem przeciwko temu, w jaki sposób podjęto w naszym kraju głowę rządu, wybraną większością głosów obywateli suwerennego państwa, jakim są Węgry. Język udzielania mu reprymendy, czy też jak ktoś to określił – „wytargania za uszy”, sprawił, że nawet środowiska niezbyt przychylne V. Orbanowi poczuły się tym dotknięte. W dyplomacji nie powinno mieć to miejsca. Dziś wiele mówi się o potrzebie budowania jedności w strukturach NATO, Unii Europejskiej jako odpowiedzi na imperialne zakusy Putina. Jak mamy budować tę jedność, odwracając się do Węgrów plecami?

Rozumiem, że reakcje polskich polityków były odreagowaniem spotkania Orbana z Putinem. Ale przecież spotkanie to odbyło się w celu podpisania nowej umowy gazowej, gdyż Węgry płaciły wielomiliardowe kwoty nawet za niewykorzystany gaz. Nie odczytałem z wypowiedzi premiera Węgier wypisywania się ze scenariusza europejskiego czy NATO. To, że spotkał się on z prezydentem Rosji było podyktowane dbałością o twardy interes własnego państwa. Takiego podejścia brakuje mi w polskiej dyplomacji, a mianowicie działania propolskiego, twardej obrony spraw polskich.

Jest pan marszałkiem województwa świętokrzyskiego już trzecią kadencję. Czego nauczyło pana sprawowanie tej funkcji? Czy te doświadczenia mogą przydać się głowie państwa?

– Zdecydowanie tak. Mocne osadzenie w terenie, gdzie bezpośrednio rozwiązuje się problemy obywateli pozwala poznać ich potrzeby. W Polsce lokalnej lepiej widać rzeczywiste problemy społeczne, których z Warszawy często się nie dostrzega. Jest to wrażliwość na dylematy tzw. zwykłych ludzi i te doświadczenia chcę przenieść wyżej. Uważam, że to duża wartość, która mnie wyróżnia.

W kampanii prezydenckiej chcę mówić językiem samorządów lokalnych. Obok ważnych spraw, bezpośrednio związanych z kompetencjami prezydenta, jak obronność, sprawy międzynarodowe, kwestie dziedzictwa kulturowego czy współpraca z Polonią, chcę mówić również o problemach samorządów. Po 25 latach polskiej wolności warto dostrzec potrzebę nowych regulacji w zakresie finansów samorządów, ustalenia standardów zadań przez nie realizowanych, wyceny kosztów takich działań i czy samorządy mają na to pieniądze. Lawinowo rosnące wydatki, np. edukacyjne, pokazują, że państwo przekazuje realizację wielu zleceń samorządom, ale zazwyczaj z niepełnym finansowaniem. W rezultacie wiele samorządów jest dzisiaj w bardzo trudnej sytuacji.

Ważnym elementem debaty o kondycji państwa powinna być rozmowa o tym, w jakiej kondycji są polskie samorządy i co zrobić, aby je wzmocnić jako ważną przestrzeń obywatelską, w ramach której realizuje się większość zadań publicznych w gminach, powiatach, województwach. Zrobiono już wiele. Ustawa z 1990 r. o samorządach gminnych uwolniła ogromną energię społeczną, ale dziś należy zastanowić się, co jeszcze poprawić, aby samorządy mogły działać skuteczniej.

• Pozostańmy jeszcze przez chwilę przy pańskich doświadczeniach samorządowych. Otóż niektórzy mówią o samorządowcach tak: „Może i rzeczywiście jest świetnym gospodarzem u siebie, w swoim terenie, odniósł tam naprawdę duże sukcesy, ale brak mu szerszego spojrzenia na sprawy całego państwa”. Jak pan przekona do siebie osoby, które tak uważają?

– Odpowiedzią jest to, co mam do zaproponowania w obszarze kompetencji prezydenckich, o czym mówiłem wcześniej. Jeśli ktoś twierdzi, że prezydentura może być tylko zwieńczeniem wieloletniej aktywności politycznej kandydata, to przypominam, że prezydent Kwaśniewski gdy obejmował urząd prezydenta, był w moim wieku. Wielu nie dawało mu szans w starciu z Lechem Wałęsą, a jednak dał radę. John Kennedy, gdy został prezydentem, miał 43 lata, a droga do najwyższej godności w Stanach Zjednoczonych bardzo często wiedzie przez stanowisko gubernatora, czyli poprzez doświadczenia z terenu. Rozeznanie spraw w mikroskali własnego regionu daje bowiem ogląd i świadomość tego, jak funkcjonuje państwo.

• Większość pana konkurentów w wyścigu o fotel prezydencki pochodzi z dużych miast, tymczasem pan nie ukrywa tego, że jest „chłopakiem z Błotnowoli”. Wydaje się, że to pan staje się naturalnym reprezentantem Polski lokalnej. Czy czuje się pan nim?

– Tak, nie wstydzę się tego. Wywodzę się ze środowiska wiejskiego i znam problemy tych ludzi. Sam pracowałem w gospodarstwie, które teraz przy pomocy rodziców prowadzi mój młodszy brat. Należy pamiętać, że „większość Polaków nie żyje w kilku wielkich miastach. Polacy żyją w miastach, miasteczkach i wsiach” – przypominał prof. Wnuk-Lipiński.

Nie oznacza to jednak, że nie znam spraw środowisk miejskich. Mieszkam na wsi pod Kielcami, znane mi są więc problemy aglomeracji. Także dzięki sprawowanej od kilku lat funkcji marszałka województwa świętokrzyskiego. W dyskusji o wyzwaniach rozwojowych wiele mówi się o polityce miejskiej, o szczególnej roli aglomeracji. Jestem zwolennikiem idei zrównoważonego rozwoju, czyli szukania pomysłów i rozwiązań, które dadzą równe szanse miastu i wsi.

• Wspomniał pan w naszej rozmowie o prezydencie Johnie F. Kennedym, do którego coraz częściej pana się porównuje. John F. Kennedy odniósł sukces wyborczy dzięki zwycięstwu w debacie telewizyjnej ze starszym od siebie i bardziej doświadczonym Richardem Nixonem. Może uda się zatem namówić prezydenta Bronisława Komorowskiego do debaty z panem?

– Mam przede wszystkim nadzieję, że takie debaty się odbędą. Na razie trwa klasyczna „debata o debatach”. Ze swej strony złożyłem propozycję, aby w pierwszą niedzielę po rejestracji kandydatów odbyła się debata z udziałem wszystkich zarejestrowanych, a także urzędującego prezydenta. Druga debata mogłaby odbyć się na tydzień przed wyborami. Wypada to akurat 3 maja, w rocznicę uchwalenia Konstytucji, która zasadę równości wynosiła na piedestał. Byłoby to symboliczne oddanie szacunku jej zapisom.

• Czy decyzja o kandydowaniu i prowadzenie kampanii wyborczej rodzi wiele stresów czy też budzi ducha walki?

– Jest to przede wszystkim ogromne poczucie odpowiedzialności za okazane mi zaufanie, ale jednocześnie możliwość sprawdzenia się oraz zmierzenia z własnymi słabościami. To wyzwanie pokazuje, jak wiele jeszcze obszarów muszę poznać kompetencyjnie. Jest to więc dla mnie czas ogromnej nauki. Współpracuję z gronem ekspertów. Cieszę się, że Władysław Kosiniak-Kamysz zechciał być szefem rady programowej. Spotykamy się niemal codziennie i zastanawiamy, jak wypracować program wyborczy, czerpiąc z ludzkiej mądrości. Nie ma idealnej recepty i stuprocentowego scenariusza. Chcę budować program w oparciu o postulaty ludzi zgłaszane podczas spotkań w regionach. Odwiedziłem już wiele miejsc w kraju, mam zaplanowane kolejne wyjazdy. Podczas spotkań i dyskusji każdy może wnieść swoje pomysły i doświadczenia. Nasza przestrzeń programowa jest nadal otwarta.

• Kilka miesięcy temu zakończyła się kampania samorządowa, w której pan uczestniczył, a już rozpoczyna się rywalizacja o fotel prezydenta RP. Jak pana decyzję o kandydowaniu przyjęła rodzina?

– Moi najbliżsi przyjęli ją ze zrozumieniem, aczkolwiek nie bez obaw. Wyraża je szczególnie moja żona. Doskonale to rozumiem, bo to na nią spadł główny ciężar i obowiązek zadbania o naszych synów. Są w wieku 13 i 8 lat i jest to okres, gdy potrzebują ojca. Wszystkie wolne chwile będę spędzał z nimi, chociaż podczas kampanii prezydenckiej nie będzie ich zapewne zbyt wiele. Poprosiłem ich o wyrozumiałość i mam nadzieję, że uda nam się jakoś przetrwać ten ciężki czas. Zdaję sobie sprawę, że dla moich najbliższych będzie to bardzo trudny okres, ale dla mnie to największe życiowe wyzwanie. Myślę, że wyczuwają to i ta rodzinna solidarność mnie umacnia. Żona towarzyszyła mi podczas inauguracji kampanii prezydenckiej w Nowym Korczynie. Bardzo mnie wspiera, chociaż jako góralka świętokrzyska czasem potrafi powiedzieć wprost, co sądzi na temat mojej aktywności (śmiech).

Rozmawiały: Dorota Olech i Janina Tomczyk


Zamów prenumeratę: gospodarz-samorzadowy.pl/prenumerata
Cały tekst dostępny w wersji papierowej miesięcznika „Gospodarz. Poradnik Samorządowy”
lub na platformach sprzedaży online



Podobne artykuły