• 25 mln odsłon piosenki To, co nam było na YouTube, opolska Superjedynka w kategorii super szlagier roku oraz Złota Płyta za pierwszy album to mega sukcesy, o jakich młodzi debiutanci mogą marzyć. Wam się udało. W czym upatrujecie źródeł powodzenia potwierdzanego licznymi koncertami?
Łukasz: Na sukces złożyło się wiele czynników. Myślę, że przede wszystkim zaowocowała wieloletnia, ciężka praca nad materiałem, wizerunkiem, warsztatem i często nad sobą. Wiele razy musieliśmy stawiać czoła przeciwnościom, które stawały na naszej drodze. Najtrudniejsze były chwile zwątpienia, kiedy to zastanawialiśmy się, czy aby nasza praca ma sens, skoro mijały kolejne miesiące, lata, a nie działo się nic, co choćby pozwoliłoby nam grać koncerty na szerszą skalę. Z perspektywy stwierdzam, że konsekwencja to drugie imię sukcesu. Ważna jest także wiara w to, co się robi i odrobina szczęścia.
• Red Lips kojarzone jest z nieszablonową muzyką rockową, spontanem na koncertach i zmysłową barwą głosu Rudej. Nie zawsze chyba byłaś ruda?
Joanna: Wcześniej byłam blondynką. To zresztą mój naturalny kolor włosów, choć najlepiej czuję się w rudościach. Mam znajomych, którzy twierdzą, że rudy to nie kolor – rudy to charakter, no i muszę się z tym zgodzić. To odcień, który w pełni oddaję mój sceniczny temperament. Jestem na froncie kapeli, w której gra trzech łobuzów, więc sama muszę mieć „niezłe jaja”, żeby należycie ich reprezentować.
• Oboje pochodzicie z niedużych miast. Co was połączyło – muzyka, uczucie czy może pragnienie wspięcia się na estradowy szczyt?
Łukasz: Właściwie to nawet nie oboje, ale cała nasza czwórka pochodzi z małych miejscowości, zatem wszyscy jesteśmy tzw. słoikami mieszkającymi w Warszawie. Tu też się spotkaliśmy i postanowiliśmy razem założyć zespół. Faktycznie jest coś w tym, że ludzie z prowincji mają trochę trudniej i myślę, że chęć wybicia się ponad przeciętność i osiągnięcia czegoś więcej niż tylko ciepłej posadki przy biurku to dodatkowa motywacja do działania. W naszej ekipie uczucia i relacje międzyludzkie to podstawa istnienia zespołu, więc to także pozwoliło nam bezkonfliktowo dotrzeć tu, gdzie jesteśmy. Najważniejsza jest jednak dla nas wszystkich muzyka oraz możliwość jej tworzenia i grania koncertów. To daje nam prawdziwe spełnienie.
• Czy estrada była waszym przeznaczeniem? Ponoć Joanna rozpoczęła naukę gry na pianinie już w pierwszej klasie szkoły podstawowej.
Joanna: Chyba wszystko na to wskazuje. Los rzucał mnie w różne miejsca, a ja i tak podświadomie cały czas robiłam wszystko, żeby grać. Dziś już nie wyobrażam sobie życia bez muzyki. Być może za kilka lat to się zmieni, ale na ten moment wydaje mi się, że scena to moje miejsce na ziemi.
• Poznaliście się dziesięć lat temu w klimatach dość odległych od rocka. Jak wspominacie udział w zespołach Aisha i Delfin oraz Energy?
Joanna: To projekty, które istniały wyłącznie w celach komercyjnych. Przyjechałam do Warszawy na studia zaraz po maturze, nie znałam tu nikogo poza Lazerem, z kim mogłabym robić cokolwiek muzycznie. Tak się złożyło, że akurat potrzebna była śpiewająca dziewczyna. Szczerze mówiąc, nie miałam wtedy pojęcia jaki rodzaj muzyki chciałabym wykonywać, wiedziałam tylko, że chcę śpiewać i to była na tamten moment jedyna opcja. Szybko okazało się, że to kompletnie nie jest mój klimat. Zaczęłam szukać i odnalazłam w sercu rock’n’rolla. Energy to projekt-eksperyment, który nie spełnił moich muzycznych fascynacji, dlatego zdecydowaliśmy z Lazerem, że stworzymy coś od zera, coś własnego – coś, co spełni nasze muzyczne apetyty. Tak powstał projekt Red Lips.
• W wielu waszych wywiadach pojawia się hasło „nieskażona energia”. Kiedy uświadomiliście sobie potrzebę nowego otwarcia na bardziej dynamiczną muzę?
Joanna: Sądzę, że ludzie określają nas w ten sposób głównie ze względu na bardzo energetyczne koncerty. To ulubiona część mojej pracy. Uwielbiam konfrontować nasze wykonania live z publicznością. Na scenie czuję się jak ryba w wodzie i chyba każdy to widzi. Potrzeba uzewnętrznienia wytworzyła się zupełnie naturalnie. Kocham to, co robię i to mój sposób na okazywanie tej miłości.
• Nie męczy was nieustanne życie na walizkach, przebudzenia w południe i śniadania około godziny trzynastej?
Joanna: Większość ludzi mających pracę od poniedziałku do piątku śpi dłużej niż zwykle w soboty i niedziele – my wtedy pracujemy. Jak wspomniałam, czasem już o 3 w nocy wyjeżdżamy, żeby na rano dojechać przed koncertem na próbę do miasta, w którym gramy. Dla nas weekend wypada w poniedziałek, a czasem wtorek. To dni, kiedy regenerujemy się po kilkudniowej trasie koncertowej. Nie śpimy jednak nawet wtedy do 13. To byłby luksus. Mamy zbyt dużo innych zajęć, żeby się tak rozleniwiać. Łukasz jest zarówno muzykiem w zespole, jak i menadżerem, dlatego telefony dzwonią często od samego rana. Ja zabieram się za rozpakowywanie walizek, ogarnianie domu, a Lazer już działa na mailu i telefonie. Poza tym sami komponujemy, piszemy teksty, sami je nagrywamy, aranżujemy i zajmujemy się produkcją. Cały czas tworzymy nowe utwory, po to aby mieć pewność, że na drugą płytę wejdą te najlepsze kawałki. Z jednej strony to bardzo wygodna sprawa być takim samowystarczalnym, ale cena jest znacząca – całkowite podporządkowanie życia swojej pasji i pracy.
• W ubiegłym roku Ruda została zaproszona do uczestnictwa w jubileuszowej i pożegnalnej trasie koncertowej Budki Suflera. Jakich doświadczeń i przemyśleń dostarczył udział w tym przedsięwzięciu?
Joanna: To dla mnie ogromne wyróżnienie. To właśnie ja jedyna z tego „młodego pokolenia” otrzymałam możliwość zagrania z Budką podczas trasy, która przejdzie do historii polskiej muzyki. To zespół, który wspiął się na absolutne wyżyny tego, co w Polsce mogą osiągnąć zespoły muzyczne. Dla mnie osobiście to taka muzyczna sztafeta pokoleń, w której to mi została przekazana pałeczka. Bardzo mi miło z tego powodu i wspominam to z ogromnym sentymentem.
• Macie za sobą bardzo udaną i nieźle sprzedającą się płytę. Czy wiecie już, co chcielibyście robić i jaką muzykę grać za dziesięć lat?
Joanna: Wiemy tyle, że na pewno chcemy grać w następnej dekadzie. Jakie jednak będą to klimaty muzyczne? Tego nikt nie wie. Cały czas kształtujemy się i poszukujemy nowych inspiracji, dlatego trudno to przewidzieć, co nagle przyjdzie nam do głowy.
• Podobno wasz wielki szlagier dojrzewał trzy lata. Czy macie w sobie wystarczająco dość siły, aby nie zawieść oczekiwań sympatyków i cyklicznie wypuszczać równie nośne przeboje?
Łukasz: Trzy lata powstawał materiał na debiutancki krążek, natomiast To, co nam było to kilka miesięcy pracy, ale w bardzo powolnym tempie. To był czas, kiedy do sprawy podchodziliśmy wyłącznie hobbystycznie. Nie mieliśmy określonych żadnych terminów, więc nie musieliśmy się spieszyć. Teraz materiał powstaje w szybszym tempie ze względu na zobowiązania wobec fanów oraz wytwórni. To, co nam było to kawałek, który niewątpliwie stał się przebojem, dlatego sami sobie powiesiliśmy wysoko poprzeczkę i nie będzie łatwo jej przeskoczyć. To taki paradoks, że człowiek staje się niewolnikiem własnego sukcesu, ale mamy do tego zdrowe podejście. Nie silimy się na robienie hitów, nie frustrujemy się tym. Cieszymy się z tego, co już osiągnęliśmy, dalej robimy swoje, a jeśli któryś z naszych kolejnych utworów będzie równie przebojowy, to będziemy się cieszyć podwójnie.
• Jak odnosicie się do rockowej klasyki? Pytam w związku z Telefonami Republiki, udanie zaaranżowanymi do własnych potrzeb.
Łukasz: Grzegorz Ciechowski to wielki artysta, poeta, niedościgniony autorytet. Od zawsze inspirował mnie i fascynował. Cieszy nas fakt, że nasze wykonanie Telefonów zostało dostrzeżone przez ludzi, którzy są związani z rodziną Grzegorza. Dzięki temu zostaliśmy zaproszeni na koncert „Grzegorz Ciechowski – spotkanie z legendą”, który odbył się w Teatrze Dramatycznym w Warszawie wraz z towarzyszeniem Orkiestry Adama Sztaby i takich artystów jak Kayah, Kasia Nosowska, Justyna Steczkowska, Grzegorz Turnau i wielu znakomitych. To dla nas wielki zaszczyt, że mogliśmy podczas tego koncertu wystąpić i zaprezentować swoje wykonanie tego utworu.
• Liczne dowody przekonują, że wspólna praca obojga partnerów bywa przysłowiową „kulą u nogi” w prywatnych związkach artystów estradowych. Czy znacie sposób na odreagowanie stresów zawodowych?
Łukasz: W naszym przypadku współpraca zawodowa to chyba jedyny sposób, aby nasz związek mógł wyjść bez szwanku. Przy tej ilości wyjazdów i życiu na walizkach trudno jest pielęgnować relacje w związku na odległość. Cieszę się, że jako para możemy razem pracować w tym trybie. Dzięki temu mamy siebie na co dzień. To daje ogromne poczucie bezpieczeństwa, a czasem stwarza wrażenie posiadania przy sobie kawałka własnego domu w trasie. Nauczyliśmy się być dla siebie partnerami – zarówno w sprawach zawodowych, jak i prywatnych.
• Praca twórcza i realizacja jej w studiu jest jednym z elementów waszego życia. Natomiast lwią część zajęć stanowią koncerty w różnych miejscach kraju. Powiedzcie, jak są one przyjmowane.
Joanna: Z reguły koncerty przyjmowane są świetnie. Jak wspomniałam wcześniej, to ulubiona część naszej pracy, dlatego energia na scenie wytwarza się w sposób naturalny. Myślę, że publiczność to wyczuwa. Ludzie dziś nie kupują przebierańców. Liczy się prawda, naturalność i to, na ile i jak artysta potrafi komunikować się ze swoją publicznością. My czerpiemy ogromną radość z grania i dzielimy się nią podczas koncertu. Dostajemy w zamian całe mnóstwo pozytywnych reakcji i to jest właśnie piękne w tej pracy.
• Czy w natłoku zajęć, jakie wam stale towarzyszą, macie jeszcze czas i ochotę na spełnianie własnych przyjemności?
Łukasz: Staramy się, ale przede wszystkim to nasza praca daje nam przyjemność i mnóstwo satysfakcji.
Z filarami grupy Red Lips – Łukaszem Lazerem i Joanną Czarnecką (Rudą) – rozmawia Istvan Grabowski
Fot. Serwis zespołu