Po 25 latach funkcjonowania można już ocenić, że samorządy się sprawdziły. To one skutecznie pozyskują unijne środki i zmieniają Polskę lokalną. W tej perspektywie finansowej mają do zagospodarowania ponad 32 mld euro.
W stwierdzeniu, że komuniści chcieli zawłaszczyć całą władzę – od poziomu państwa do sołectwa – nie ma żadnej przesady. Niechęć do oddawania choćby odrobiny kontroli obywatelom motywowana była ideologicznie. To partia jako awangarda narodu wiedziała, dokąd trzeba zmierzać, a nie tzw. doły. Po solidarnościowym przełomie idee samorządności kiełkowały dosyć nieśmiało. W publicystyce pojawiały się tezy, że Polacy ze swoją wrodzoną jakoby skłonnością do anarchii i pieniactwa nie podołają wymogom sprawnego zarządzania nawet na poziomie gminy. Podczas obrad Okrągłego Stołu postulaty związane z większą samodzielnością władz publicznych przepchnięto niejako tylnymi drzwiami, bo wydawały się znacznie mniej istotne niż swobody związkowe. 25 lat temu wprowadzaniu reformy samorządowej towarzyszyła też niepewność, czy społeczeństwo przez dziesięciolecia skutecznie odrzucane od wpływu na własne sprawy, zdoła obudzić w sobie ducha obywatelskiego. Jeden ze współtwórców zmian – prof. Jerzy Regulski – zwracał uwagę, że to właśnie jest fundamentem nowych rozwiązań. Nie chodzi przede wszystkim o takie czy inne funkcjonowanie aparatu administracyjnego, ale o to, by Polacy poczuli się współgospodarzami swoich miejscowości. W miejsce konfrontacji z władzą, postrzeganą jako „oni”, miało się pojawić współdecydowanie, a więc także odpowiedzialność za decyzje. Gdy nic nie zależy od nas, możemy domagać się wszystkiego. Jednak gdy musimy podejmować decyzje – np. jak wydać ograniczone środki budżetowe, w jakiej kolejności zaspokajać lokalne potrzeby – pojawia się poczucie odpowiedzialności.
Mieszkańcy współgospodarzami
Wiadomo, że zmiany mentalności zachodzą znacznie wolniej niż w regulacjach prawnych, które wystarczy uchwalić. Przekonanie ludzi do nowego sposobu myślenia i działania trwa znacznie dłużej. Tymczasem fundamentalnym założeniem reformy samorządowej jest odwrócenie relacji. To obywatele mają być podmiotem, a zadaniem funkcjonariuszy publicznych jest spełnianie ich oczekiwań. Byłoby przejawem nadmiernego rocznicowego optymizmu twierdzenie, że ten proces się dokonał i funkcjonuje obecnie tak jak w Szwajcarii czy w Skandynawii. Do tego poziomu zaangażowania w sprawy publiczne jeszcze nam daleko. Przełamana została jednak największa bariera – przeświadczenie, że działać nie warto, bo i tak nic się nie zmieni. To, co dzieje się dziś w setkach gmin i miast, gdzie dyskutuje się o budżetach partycypacyjnych, pokazuje, że zmiana się dokonała, choć ciągle jesteśmy na etapie początkowym. W dużych miastach, w których nie istnieją więzi społeczne, pojawiły się liczne ruchy i inicjatywy obywatelskie. Zawiązują się one w odpowiedzi na lokalne problemy. Okazało się, że rewolucja informatyczna umożliwia mobilizację mieszkańców w nieznanej dotychczas skali. W internecie dyskutuje się o inwestycjach, ochronie środowiska, oświacie, służbie zdrowia. A kiedy trzeba, obywatele zjednoczeni w jakiejś sprawie pojawiają się „w realu”, by zamanifestować swoją wolę. Temperatura dyskusji publicznych i sporów świadczy, że spełniły się marzenia twórców reformy samorządowej. W gminach, odmiennie niż w dużych ośrodkach, władze lokalne mają bliski kontakt ze swoimi mieszkańcami. Znają ich oczekiwania i starają się je spełniać. Jeśli nie wywiązują się ze swoich zadań, zostaną zweryfikowani podczas wyborów. Wójt czy burmistrz nie mogą liczyć na reelekcję, gdy ludzie nie są zadowoleni z ich działania na rzecz gminy i lokalnych społeczności.
Finansowa żonglerka
Ogromnym wyzwaniem dla samorządów było zagospodarowanie unijnych funduszy. Istniały obawy, że sobie z tym nie poradzą, bo procedury pozyskiwania środków są skomplikowane, a wymogi dotyczące rozliczenia realizowanych projektów – też do łatwych nie należą. Były to jednak obawy na wyrost. Samorządy skutecznie sięgają do unijnej kasy i prowadzą inwestycje zmieniające Polskę lokalną. Przemierzając kraj, co krok widzimy tablice z unijnymi gwiazdkami pokazujące, że na tę inwestycję pieniądze dała Unia. Zdaniem ekspertów samorządy efektywnie wykorzystują unijne zasilanie, lepiej nawet niż władze centralne. Owszem, zdarzają się nietrafione przedsięwzięcia, ale taki jest koszt uczenia się trudnej sztuki zagospodarowywania unijnych środków. W latach 2014-2020 samorządy województw będą zarządzać około 40 proc. funduszy z polityki spójności. Na jej realizację dostaliśmy 82,5 mld euro. Do Polski lokalnej trafi 31,28 mld euro. Programy regionalne będą finansowane ze środków Europejskiego Funduszy Regionalnego i Europejskiego Funduszu Społecznego. To nowość w porównaniu do perspektywy finansowej na lata 2007-2013. Podział tych pieniędzy na poszczególne województwa został już zatwierdzony przez Komisję Europejską. Tak pokaźne kwoty, które samorządy mają do wydania, nie oznaczają bynajmniej, że wystarczy na wszystko. Wójtowie skarżą się, że trudno jest wytłumaczyć mieszkańcom, dlaczego droga w ich wsi nie zostanie wyremontowana, bo w kasie nie ma na to pieniędzy. Ludzie słyszą o miliardach euro, które Polska dostała na lata 2014-2020 i oczekują, że jakaś ich część do nich trafi. Uważają, że rolą wójta jest zadbanie o to. Mają pretensję, gdy gdzie indziej, a nie u nich buduje się oczyszczalnię ścieków czy remontuje drogę. W rzeczywistości finanse wielu samorządów są tak ograniczone, że muszą one prowadzić prawdziwą żonglerkę, by wystarczyło na wszystko. Taki jest przede wszystkim efekt niedoszacowania wielu zadań zleconych im przez państwo. By się z nich wywiązać, muszą dokładać z własnej kasy, a nie jest ona bez dna. Autorzy reformy samorządowej już dawno zwracali uwagę, że należy ją dokończyć i kontynuować decentralizację zarządzania krajem.
Większe odpisy z CIT i PIT
Samorządowcy od dawna domagają się poprawy stanu finansów gmin i powiatów. Niedobór środków krępuje ich działalność. Postulują o zwiększenie odpisów z podatków PIT i CIT. Za mała ich część zasila samorządowe kasy, a przecież muszą wygospodarować środki na wkład własny potrzebny do prowadzenia inwestycji. Na domiar złego restrykcyjne limity zadłużania się, wprowadzone prze ministerstwo finansów, mogą ograniczyć skalę inwestycji. W najbliższych latach wyzwaniem dla samorządów będzie zagospodarowanie unijnych środków na pobudzanie przedsiębiorczości. Polska lokalna pilnie potrzebuje nowych miejsc pracy. Bez nich wyludniać się będą całe połacie kraju, co już dziś dzieje się we wschodnich jego regionach. Owszem, nie jest łatwo ściągnąć inwestorów, bo oni wolą lokalizować swoje przedsięwzięcia w pobliżu dużych miast i autostrad. Trzeba jednak podjąć ten wysiłek, bo oddalona od ośrodków miejskich i ważnych szlaków komunikacyjnych gmina może tworzyć dobre warunki dla biznesu, przyciągając np. uzbrojonymi terenami pod inwestycje, zwolnieniami podatkowymi czy innymi ulgami. Każdy przedsiębiorca zapewnia nie tylko miejsca pracy, ale i dodatkowe wpływy finansowe do gminnej kasy. Kraj musi rozwijać się równomiernie, bo przecież cała Polska nie przeniesie się do Warszawy, Wrocławia czy Poznania.
Polska lokalna pilnie potrzebuje nowych miejsc pracy. Bez nich wyludniać się będą całe połacie kraju, co już dziś dzieje się w jego wschodnich regionach. Nie jest łatwo ściągnąć inwestorów, ale trzeba podjąć ten wysiłek, bo oddalona od ośrodków miejskich i ważnych szlaków komunikacyjnych gmina może tworzyć dobre warunki dla biznesu, przyciągając np. uzbrojonymi terenami pod inwestycje, zwolnieniami podatkowymi czy innymi ulgami.
Tekst: Teresa Hurkała