Rozmowa z dr. hab. inż. Piotrem Pasyniukiem, nowym dyrektorem Instytutu Technologiczno-Przyrodniczego w Falentach
Rozmawiali: Dorota Olech, Seweryn Pieniążek
Fot. Seweryn Pieniążek
• Panie doktorze, w czerwcu objął pan funkcję dyrektora Instytutu Technologiczno-Przyrodniczego w Falentach. To wręcz przejaw pewnej odwagi. Instytut Technologiczno-Przyrodniczy został utworzony w 2010 r. w wyniku połączenia Instytutu Budownictwa, Mechanizacji i Elektryfikacji Rolnictwa (IBMER) w Warszawie oraz Instytutu Melioracji i Użytków Zielonych (IMUZ) w Falentach. Koszty połączenia były bardzo wysokie i ponoszone ze środków własnych. W efekcie sytuacja finansowa Instytutu nadal jest ciężka. Szczególnie, że dotacja na działalność statutową z każdym rokiem maleje. Co więc zdecydowało, że podjął się pan tego trudnego zadania, jakim jest kierowanie Instytutem Technologiczno-Przyrodniczym?
– Wywodzę się z IBMER-u, a obecnie czuję się związany z ITP. Czuję się członkiem tej społeczności, chciałbym, aby ten Instytut miał się jak najlepiej, rozwijał się i przezwyciężał wszelkie problemy. Żeby uzyskał pełną stabilność finansową. Chciałbym także, aby osoby tutaj zatrudnione miały pełną satysfakcję z wykonywanej pracy zaś jej wyniki najlepiej służyły rolnictwu. To są te nadrzędne cele, które sobie stawiam. Przystępując do konkursu na dyrektora ITP, miałem to wszystko na uwadze. Oczywiście może nie w pierwszej kolejności, ale myślałem także o swoim rozwoju zawodowym.
• Podejmując się zadania zarządzania ITP, musiał pan też mieć pewne plany i założenia, które przyczynią się do realizacji tego, o czym mówiliśmy wcześniej. Czy można je zdradzić?
– Udział w konkursie wymagał przygotowania koncepcji rozwoju Instytutu. I taki plan przygotowałem. Skorzystałem z dokumentów, które były dostępne w Instytucie oraz oparłem się na moim doświadczeniu. Jednak już po objęciu tej funkcji widzę, że niektóre punkty z tego planu muszę zweryfikować. Będąc pracownikiem ITP, nie miałem dostępu do wszystkich informacji. Teraz, jako dyrektor, mam coraz większą wiedzę o sytuacji Instytutu i widzę, że pewne działania będę musiał realizować wolniej i z mniejszym rozmachem. Wiele kwestii rozbija się o sprawy finansowe. Jednym z moich priorytetów jest dalsza konsolidacja ITP. Mimo pięciu lat działania jednolitego ITP nadal istnieje pewien rozdźwięk między dawnym IBMER-em i IMUZ-em. To wynika chociażby z tego faktu, że oba piony Instytutu realizują zupełnie odmienną tematykę badawczą. Dlatego w niektórych punktach trzeba przyśpieszyć konsolidację, bo docelowo taki rozdźwięk nie powinien mieć w ogóle miejsca. Podam prosty przykład. W tej chwili mam dwóch zastępców do spraw naukowych. Jeden zajmuje się sprawami Pionu Inżynierii Rolniczej, drugi sprawami związanymi z problemami Pionu Agro-środowiskowego. Czyli co? Już na poziomie zastępców dyrektora mamy niejako podział na dawny IBMER i IMUZ. Jednym z moich pierwszych kroków będzie likwidacja tego podziału głównie w odniesieniu do kompetencji zastępców. Docelowo w perspektywie roku, może dwóch lat, chciałbym mieć jednego zastępcę odpowiadającego za problematykę naukową obu pionów.
• Jedną z ważnych kwestii jest pozyskiwanie środków na działalność badawczą. Jaką rolę mogą tutaj odegrać środki pochodzące z UE?
– W latach 2011-2015 realizowaliśmy program wieloletni zlecony przez ministra rolnictwa i rozwoju wsi finansowany z budżetu państwa. Przez te lata staraliśmy się rozwiązywać istotne dla rolnictwa problemy i wskazywać kierunki jego rozwoju. W tym roku program się kończy, ale złożyliśmy kolejny program na lata 2016-2020. Mam nadzieję, że nadal będziemy realizować te zadania. Obok realizacji ważnych zadań badawczych i wdrażania ich w praktyce program wieloletni zapewnia około 20 proc. budżetu ITP. Ale jesteśmy też aktywni w sięganiu po granty międzynarodowe. Do programu Horyzont 2020, czyli unijnego programu, który w jednym worku skupia finansowanie projektów badawczych oraz innowacji nasi pracownicy już złożyli 12 wniosków. W dwóch występujemy jako lider konsorcjum. Osobiście wiem, że spory wysiłek czeka lidera takiego projektu, bo sam byłem kierownikiem polskiej grupy w dużym projekcie, który realizowaliśmy w ramach 7. Programu Ramowego [odpowiednik programu Horyzont w perspektywie unijnej 2007-2013 – przyp. red.]. Jednak widzę, że szczególnie młode osoby nie boją się wyzwań. Znajdują też wsparcie ze strony starszych, doświadczonych pracowników Instytutu. Cieszy ta duża umiejętność szukania porozumień z partnerami europejskimi. Jeden ze składanych przez nas projektów do Horyzontu 2020 obejmuje współpracę z 17 krajami. To jest ponad połowa Europy. Oczywiście nie wzięło się to znikąd.
• Co więc wpłynęło na taką aktywność pracowników ITP?
– W ramach prac Kolegium Dyrekcyjnego opracowaliśmy system motywacyjny dla pracowników tak, by zachęcać ich do ubiegania się o wszelkie możliwe granty. Z tej możliwości korzystają przede wszystkim młode osoby. Generalnie pensje młodych naukowców są niskie i tutaj korzyści z udziału w takich przedsięwzięciach niosą ze sobą poważne korzyści finansowe. To właśnie młode osoby potrafią w pełni korzystać z tych możliwości, nie boją się współpracy z kolegami z całego świata. Taki system powinien także odwrócić tendencje odchodzenia z pracy młodych pracowników, którzy po zdobyciu doświadczeń i wiedzy znajdują lepiej płatną pracę.
• Czy badania prowadzone przez ITP są w pełni kompatybilne z tym, czego oczekuje biznes i przemysł? Bo często biznes ma tutaj sporo uwag do naukowców.
– W większości naszych projektów aplikującym jest przedsiębiorca. On wyznacza kierunek i zleca nam badania. Mało tego, to on zostaje właścicielem wyników, łącznie z prawami autorskimi. Nie da się tego pominąć. W ostatnim czasie podpisałem kilkanaście wniosków patentowych przygotowanych przez naszych pracowników we współpracy z przemysłem. W naszym przypadku współpraca z biznesem już ma się dobrze i myślę, że z czasem będzie się zazębiała jeszcze lepiej.
• Jest pan specjalistą w zakresie mechanizacji rolnictwa. I tu pytanie, czy obecnie ta część Instytutu, która odpowiada za te kwestie, nie wymaga pewnego „dowartościowania”.
– Na pewno będę starał się traktować wszystkie zakłady naukowe naszego Instytutu sprawiedliwie. Niczego nie będę faworyzował, dlatego że sam interesuję się problematyką. Ale wydaje się i mówię to w kategorii perspektywy krajowej, że jeśli chodzi o kwestie mechanizacji rolnictwa, to te zostały mocno „zaniedbane”. Poszliśmy całkowicie w wolny rynek, który ma wszystko sprawnie uregulować. I to był pewien błąd. Przykładem tego jest odsetek wypadków w rolnictwie, który nadal utrzymuje się na niepokojąco wysokim poziomie. Moim zdaniem to po części też efekt małej liczby badań nad bezpieczeństwem użytkowania maszyn rolniczych. W tej chwili w naszym kraju obowiązkowym badaniom homologacyjnym podlegają tylko ciągniki i przyczepy rolnicze. Problem ten został zauważony w Komisji Europejskiej i kolejna dyrektywa unijna, która wkrótce wejdzie w życie, rozszerzy to o sprzęt przyczepiany do ciągników.
• A finansowanie promocji? Czy odgrywa ona dużą rolę?
– Pewien mądry człowiek powiedział, że jeśli biznes kuleje, to ostatnie pieniądze trzeba wydać na promocję. Odnosi się to raczej do biznesu, ale w pewnym stopniu można to przenieść do innych dziedzin życia. W przypadku naszego Instytutu jestem zwolennikiem utrzymania obecnego budżetu na promocję. Oczywiście dokonamy pewnego przeglądu, w jaki sposób można byłoby lepiej wydawać te pieniądze, ale zapewniam, że nie będę obcinał budżetu na promocję. Instytut musi być widoczny i w środowiskach naukowych, i biznesowych – i godnie reprezentować resort rolnictwa